Reklama

We wszystkim szukam Boga

Z wykształcenia i zamiłowania - filolog polski, humanista, wychowawca kilku pokoleń dorastającej młodzieży, żona i matka trójki dzieci, zapalony wędrowiec i podróżnik, zaangażowana w życie wspólnoty parafialnej, wolontariuszka, zakochana w literaturze, filozofii i poezji. - We wszystkim szukam Boga - mówi Małgorzata Gaber-Zaborska ze Szczekocin

Niedziela kielecka 52/2009

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wychowała się w tradycyjnej katolickiej rodzinie w Szczekocinach. Mieszkała z mamą, bratem Wojtkiem, dziadkami. Tato zginął w wypadku jak miała zaledwie rok.

Wszystko będzie dobrze

Reklama

- Cały ciężar obowiązków domowych i opieki nad nami spadł na mamę nauczycielkę. By utrzymać rodzinę, musiała dużo pracować, jeździła na kursy, szkolenia. Często więc przesiadywali z bratem z dziadkami. - Babcia Władzia zawsze brała mnie za rękę i szłyśmy do kościoła. Kiedy tylko miałam problem, mówiła do mnie: powiesz Panu Bogu i wszystko będzie dobrze. I było - opowiada.
- Ostoją był dla mnie starszy o pięć lat brat Wojtek. Byłam z niego dumna, potrafił się opiekować mną i mamą, zabierał nas na wypady w różne miejsca, uczył mnie świata - mówi.
Każde wakacje były także czasem dla Boga: pielgrzymki, oazy, wyprawy połączone z Mszą św. pod kopułą nieba, w których uczestniczyła z grupą znajomej młodzieży. - Pamiętam kiedyś, jeszcze jako licealistka, wędrując na Jasną Górę, poznałam grupę Amerykanów i Francuzkę. Zaprzyjaźniliśmy się, a ja wpadłam na szalony pomysł - postanowiłam im pokazać Polskę. Wsiedliśmy w nocny pociąg do Katowic, potem pojechaliśmy na Wybrzeże, zwiedziliśmy Gdańsk, a na koniec Oświęcim. To był szybki rajd po Polsce. Kiedy wróciłam, Wojtek, który czuł się za mnie odpowiedzialny, był bardzo zdenerwowany. - Co ty wyprawiasz, mogło ci się coś stać! - krzyczał. - Teraz Małgorzata wspomina to z uśmiechem.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Najtrudniejszy egzamin

Mówi, że cierpienie zmienia wszystko, ustawia życie w odpowiedniej hierarchii. Kiedy miała dwadzieścia jeden lat, dowiedziała się, że Wojtek ma raka, nowotwór był złośliwy. Czuła bunt i niezrozumienie. - Dlaczego on, a nie ja? - pytała w sercu.
- W najtrudniejszych chwilach Pan Bóg postawił przy mnie Andrzeja. Był kolegą z liceum i nawet nie myślałam, że możemy być razem. Wojtek, wtedy już chory, zorganizował kolorowy telewizor i wideo (prawdziwy luksus w tamtych czasach) i zaprosił znajomych, wśród nich Andrzeja. I tak się zaczęła nasza przyjaźń, która przerodziła się w miłość. - Pewnego dnia wybrali się do Pewexu do Sędziszowa na zakupy. Wracali pieszo… było dużo czasu na rozmowę. Okazało się, że łączą ich wspólne pragnienia, marzenia, wartości.
Przyszedł czas na egzamin z miłości. Na zmianę czuwali przy łóżku, pielęgnowali Wojtka, odwiedzali go w szpitalu. To było trwanie do samego końca. Małgorzata patrzyła jak odchodzi, jak z wyrośniętego postawnego młodego mężczyzny zostaje jedynie krucha istota. - Staraj się kochać ludzi - powiedział w ostatnich słowach brat. Czy można zapomnieć takie przesłanie?

Święte chwile

Reklama

- Małgorzata jest przekonana, że rodzina to niezaprzeczalnie najpiękniejszy dar, jaki otrzymuje człowiek. Czuje się bardzo szczęśliwa w małżeństwie i stara się z mężem przekazywać taki obraz rodziny swoim dzieciom: dorosłej już studentce Natalii, Jakubowi i najmłodszej Oli.
- Wspólne rozmowy przy stole, niedzielne Msze święte, spacery, świętowanie urodzin w meksykańskiej knajpce to święte chwile - wyznaje.
Przynajmniej raz w miesiącu w weekend Zaborscy udają się na skałki, w góry albo po prostu, gdzie nogi poniosą. „W zdrowym ciele zdrowy duch” - mawiał jej przyjaciel i autorytet ks. Tadeusz Jarmundowicz ze Szczekocin, któremu zawdzięcza duchowe wzrastanie i to, że nauczył ją trzymać się zasad.
- Rzeczy materialne, to sprawa drugorzędna. Wystarczy nam to co mamy - mówi. Nie potrzebują wiele, bo i tak wszyscy najchętniej spędzają czas w salonie z ogromną biblioteką przy wspólnym stole i niekończących się rozmowach. Dzieciom wpaja: najpierw „być”, potem „mieć”. Licealista Jakub już powoli konkretyzuje swój wybór drogi - ostatnio wyznał, że chciałby być lekarzem, pracować wśród tych najbiedniejszych na Jamajce.

Jamajka i... serce bije szybciej

- Nie ma przypadkowych spotkań - mówi. Poznała Martę Sochę u zaprzyjaźnionego księdza. Od razu poczuła braterstwo dusz i serc. Uczyła ją angielskiego, gdyż Marta przygotowywała się do pracy wolontariuszki w Magotty na Jamajce, gdzie pracuje od wielu lat ks. Marek Bzinkowski z naszej diecezji. Marta wyjechała i zaczęła pisać, że wśród potrzebujących i opuszczonych znalazła swoje miejsce i powołanie, poczuła się szczęśliwa. Pewnego dnia w 2003 r., przyszedł do Małgorzaty e-mail z zaproszeniem na Jamajkę. Poleciała, pokochała to miejsce i ludzi, zaszczepiła miłość najbliższym. Następnym razem trzeba było wziąć kredyt, aby wybrać się tam całą rodziną. - Znajomi z niedowierzaniem pytali: czy to normalne zapożyczać się na wyjazd, gdzie będzie pracowała z mężem za darmo i zabierać do tego dzieci na misje?! - śmieje się Małgosia.
- Poznałam nie tę Jamajkę z okien ekskluzywnych hoteli, z kolorowych pensjonatów, ale tę prawdziwą, biedną i piękną, z cudownymi ludźmi. Jamajka nauczyła ją pokory i gotowości służenia drugiemu człowiekowi bezinteresownie, otworzyła ją na innych ludzi różnych wyznań i kultur.
Jamajka to ludzie, którzy tam żyją, teraz jej ukochani przyjaciele - wśród nich ks. Marek. - Kiedy widzieliśmy, że w miejscu, gdzie jeszcze do niedawna nie było nic oprócz głuszy, dziś jest szkoła, szpital, budynki misji katolickiej, kościół, kiedy patrzyliśmy na ogrom pracy wspaniałego Przyjaciela, ręce paliły się same do pracy - opowiada. Przygotowywała obiady dla lekarzy wolontariuszy, pracujących w dzielnicach biedy, uczyła jamajskie dzieci czytać i pisać, pomagała z mężem i dziećmi w pracy misyjnej, a nawet próbowała robić najsmaczniejszą na całej Jamajce polską kiełbasę według patentu ks. Marka Bzinkowskiego. Tutaj poznała Irenę Cousin - konsula polskiego, która wspiera na wieloraki sposób polską misję katolicką w Maggotty. Tłumaczy, że ubóstwo jamajskie ma inne oblicze niż polskie - oznacza, że człowiek nie posiada żadnej materialnej rzeczy, skazany jest na siebie. Huragany i żywioły niszczą dom w parę sekund, a z nim dotychczasowe życie. Uśmiechnięta buzia nakarmionego garstką ryżu dziecka i czyjeś „dziękuję”, jest największą zapłatą za ciężką całodzienną pracę wolontariuszki.
- Uwierzyłam, że można stworzyć idealny świat, życzliwy i pełen szacunku do drugiego człowieka, bez podejrzeń i kombinacji - wyznaje.
Kredyt prawie spłacony, może niedługo znów pod stopami poczuje jamajską ziemię. Na razie wystarczać muszą cotygodniowe listy od Marty (która jest jak siostra), Irenki, ks. Marka. - Łączy nas wszystko, braterstwo serc i wielka przyjaźń, wspólne cele i pragnienia, dzieli jedynie odległość - mówi.

Mistrz i uczeń

Od ponad dwudziestu lat jest nauczycielem. Na przerwach można ją zastać w klasie z gromadą młodzieży, uważnie słucha, dyskretnie doradza, nie narzuca zdania. Lekcje są dla niej spotkaniem mistrza i ucznia, ale także mistrz - jak podkreśla - wiele otrzymuje, codziennie uczy się od swoich wychowanków - cierpliwości, szacunku do różnych zdań i opinii. - Ważne, by doceniać nawet najmniejsze starania ucznia i pomóc, gdy tego potrzebuje.
Czasy się zmieniają, z nimi prestiż nauczyciela, a ona powtarza: „kocham tę pracę”. Od wielu lat razem z mężem pracuje w Gimnazjum im. ks. Tadeusza Jarmundowicza w Szczekocinach. Jest cenionym przez dyrekcję pracownikiem. Kiedy stawiała pierwsze kroki w zawodzie, po obronionym w 1986 r. w Kielcach na filologii polskiej magisterium, towarzyszyła jej mama, wspierała swoim doświadczeniem. Dziś Małgorzata stara się, by język polski, prowadzony według jej autorskiego projektu, był prawdziwą przygodą, by lekcje uczyły samodzielnego twórczego myślenia i zaszczepiały miłość do literatury i języka, by kształtowały młode serce według triady: dobra, prawdy i piękna. Choć czasem budzi w otoczeniu niezrozumienie, stara się być autentyczna, nie ukrywa swoich wartości i wiary. - Program zawsze zaczynam Biblią i nią kończę, chciałabym, aby moralna prawda w niej zawarta towarzyszyła młodzieży jak drogowskaz w życiu - przyznaje. - Są sytuacje trudne, ciężkie, ale niemal zawsze mogę być pewna, że na dobro i okazane serce uczeń odpowie dobrem, nawet jeśli czasem muszę na to poczekać dłużej - konkluduje.
- To człowiek Kościoła, zawsze z rodziną na Mszy św. i u Komunii. Wspaniała polonistka. Niemal co roku przygotowuje autorskie scenariusze na szkolny Dzień Patrona i przy różnych okazjach dla Caritas parafialnej. Stara się zaszczepić młodemu pokoleniu spuściznę po ks. Jarmundowiczu i ideały, którymi kierował się w życiu - opowiada ks. Jerzy Miernik, proboszcz parafii Szczekociny.

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Leon XIV do studentki medycyny: nie możemy utracić nadziei na lepszy świat

2025-09-26 18:43

[ TEMATY ]

student

list papieża

Papież Leon XIV

Vatican Media

Papież Leon XIV

Papież Leon XIV

To prawda, że żyjemy w trudnych czasach. Żyjmy dobrze, a czasy będą dobre - odpowiedział Leon XIV na list studentki medycyny, opublikowany we wrześniowym numerze czasopisma „Piazza San Pietro”. Studentka, 21-letnia Veronica, pisała: „Wydaje się niemal niemożliwe, by żyć w pokoju. Jaka przyszłość nas czeka?”.

List Veroniki ukazał się we wrześniowym numerze magazynu „Piazza San Pietro”, wydawanego przez Bazylikę Watykańską i redagowanego przez ojca Enzo Fortunato. Magazyn rozpoczyna się tradycyjną sekcją Dialog z Czytelnikami. Tam zamieszczono pytanie Veroniki i odpowiedź Papieża.
CZYTAJ DALEJ

Św. Wincenty á Paulo

27 września br. obchodzimy wspomnienie św. Wincentego á Paulo. Urodził się on 24 kwietnia 1581 r. w wiosce Pouy, w południowej Francji. Pochodził z rodziny wieśniaczej i miał czworo rodzeństwa. Dopiero w 12. roku życia poszedł do szkoły. Mimo, że wcześniej zajmował się tylko wypasaniem owiec z nauką radził sobie bardzo dobrze i po szkole wstąpił do seminarium duchownego. W wieku 15 lat otrzymuje niższe święcenia i dostaje się na uniwersytet w Saragossie w Hiszpanii. Święcenia kapłańskie przyjmuje w 1600 r., miał wówczas zaledwie 19 lat. Kontynuował studia w Tuluzie, Rzymie i Paryżu, kształcąc się w dziedzinie prawa kanonicznego. Dobrze zapowiadająca się kariera młodego, zdolnego kapłana zmienia się w los niewolnika. W czasie podróży z Marsylii do Narbonne przez Morze Śródziemne został wraz z całą załogą napadnięty przez tureckich piratów i przywieziony do Tunisu jako niewolnik. W ciągu dwóch lat niewoli miał czterech panów, ostatniego zdołał nawrócić. Obaj uciekli do Europy i zamieszkali w Rzymie. Już wkrótce stał się wysłannikiem papieża Pawła V i trafił na dwór francuski, gdzie za sprawą królowej Katarzyny de Medicis przejął opiekę nad Szpitalem Miłosierdzia. Na własne życzenie objął probostwo w miasteczku Chatillon-les-Dombes, gdzie zetknął się ze starcami, inwalidami wojennymi, chorymi i ubogimi. Aby im jak najlepiej służyć, powołał „Bractwo Miłosierdzia”, a dla kobiet bractwo „Służebnic Ubogich”. W 1619 r. św. Wincenty otrzymał dekret mianujący go generalnym kapelanem wszystkich galer królewskich. Święty przeprowadzał wśród galerników misje i dbał o poprawę warunków życia. W 1625 r. powołał „Kongregację Misyjną” zrzeszającą kapłanów. Papież Urban VIII zatwierdził nowe zgromadzenie w 1639 r. Nowa rodzina zakonna zaczęła rozrastać się i objęła swoją opieką szpital dla trędowatych opactwa Saint-Lazare. Celem zgromadzenia, które dziś nosi nazwę Zgromadzenia Księży Misjonarzy Świętego Wincentego á Paulo jest głoszenie Ewangelii ubogim. W 1638 r. wraz ze św. Ludwiką de Marillac św. Wincenty założył żeńską rodzinę zakonną znaną dziś pod nazwą Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia (szarytki), której charyzmatem była praca z ubogimi i chorymi w szpitalach i przytułkach. Święty zmarł w domu zakonnym św. Łazarza w Paryżu 27 września 1660 r. W roku 1729 papież Benedykt XIII wyniósł Wincentego do chwały błogosławionych, a papież Klemens XII kanonizował go w roku 1737. Papież Leon XIII ogłosił św. Wincentego á Paulo patronem wszystkich dzieł miłosierdzia. Do Polski sprowadziła misjonarzy w 1651 r. jeszcze za życia Świętego królowa Maria Ludwika, żona króla Jana II Kazimierza. W Polsce prowadzili 40 parafii. W naszej diecezji ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego á Paulo (CM) pochodzi bp Paweł Socha, a misjonarze św. Wincentego pracują w Wyższym Seminarium Duchownym w Paradyżu, Gozdnicy, Iłowej, Przewozie, Skwierzynie, Słubicach, Trzcielu i Wymiarkach. Siostry Szarytki mają swoje domy w Gorzowie Wielkopolskim, Skwierzynie i Słubicach.
CZYTAJ DALEJ

„Ojcostwo to codzienna obecność" – Marcin Kwaśny o tym, jak być bliskim tatą

2025-09-27 20:00

[ TEMATY ]

wywiad

ojcostwo

Marcin Kwaśny

Forum Tato.Net

Razem.tv

11 października 2025 roku odbędzie się 17. Międzynarodowe Forum Tato.Net w Kielcach, wyjątkowe wydarzenie gromadzące ojców. W tym roku tematem forum będzie ojcostwo, które buduje odporność. Rozmawiamy o tym z Marcinem Kwaśnym - odtwórcą głównej roli św. Maksymiliana w filmie „Triumf serca", aktorem, który w ubiegłym roku prowadził Galę Max wieńczącą Forum Tato.Net.

Tematem tegorocznego Forum Tato.Net jest obecność, która buduje odporność. Jak Pan stara się być tatą obecnym także wtedy, gdy emocji w domu jest bardzo dużo?
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję