Moja przygoda z siostrami
Jestem osobą niepełnosprawną, z niedowładem nóg i sprawnymi rękami, po złamaniu kręgosłupa. Długo nie wychodziłam z domu. Zaczęłam popadać w stan odrętwienia i depresję. Wtedy ktoś powiedział mi, żeby przedzwonić do Caritas, bo tam są wolontariusze, którzy przyjdą, pogadają, wyprowadzą na spacer. Zadzwoniłam. W słuchawce usłyszałam melodyjny głos pani Asi sekretarza Caritas. Jak się później okazało, bardzo mądrej, życiowej, pomocnej i oddanej służbie Bogu i ludziom. Powiedziała, że przyjdą do mnie z księdzem dyrektorem Caritas, aby rozwiązać tę sytuację. Przyszli. Ona uśmiechem zarażająca otoczenie, On godny piastowanego stanowiska. Od razu poczułam się lepiej. Zresztą trudno byłoby czuć się źle w towarzystwie tak serdecznych ludzi. Porozmawialiśmy. Pojawiła się płaszczyzna porozumienia. Okazało się, że mamy „wspólne korzenie katolickie” oraz wiele wspólnego ze sobą. W mojej rodzinie bowiem też są osoby duchowne dwaj bracia cioteczni: jeden jest misjonarzem w Kanadzie, a drugi proboszczem w parafii w woj. świętokrzyskim. Po rozeznaniu sytuacji zaproponowali mi, abym uczestniczyła w Apostolstwie Chorych w Zakonie Sióstr Uczennic Krzyża na Stołczynie, a oprócz tego postarali się o wolontariusza dla mnie. Byłam im niezmiernie wdzięczna skończyła się moja udręka. Był rok 2009. Po nitce do kłębka spotkałam się z przewodniczącą Apostolstwa Chorych siostrą Katarzyną. Wśród tych ludzi było wielu szczególnie dotkniętych przez los, chorobami i sytuacjami życiowymi, oraz osoby niepełnosprawne. Okazało się, że moja sytuacja wcale nie jest najgorsza. Co miesiąc spotykaliśmy się na Mszy św., adoracji Najświętszego Sakramentu, konferencji i słodkim poczęstunku. Byłam zbudowana nowym środowiskiem. Ciągle mi jednak czegoś brakowało, czułam niedosyt. Dowiedziałam się od sióstr, że w ramach Caritas prowadzą one świetlicę środowiskową o wdzięcznej nazwie „Pasterzówka” dla dzieci z rodzin ubogich, trudnych i zaniedbanych. Podjęłam wyzwanie chciałam też dać coś od siebie, podzielić się tym, co dał mi los. W poniedziałek stawiłam się na „posterunku”. Było bardzo fajnie od razu wtopiłam się w otoczenie. Pomagałam w lekcjach, wykonywałam artystyczne prace ręczne, pilnowałam czeredy, gdy siostry były zajęte przygotowywaniem posiłków. Nawet nie wiem, kiedy minęło sześć godzin. Atmosfera była dobra, a siostry nie dały mi odczuć, że jestem tu nowicjuszką od razu wciągnęły mnie do zajęć i obowiązków. Moje spostrzeżenie: siostry potrafią, zachowując osobowość dziecka, wyegzekwować dyscyplinę i jednocześnie dać wiele ciepła. Jak one to robią? Nie wiem ale tu chyba aż prosi się o wspomnienie o oddziaływaniu Pana Boga, bo, jak twierdzą, same by tego nie potrafiły. Dzieci te potrzebują przede wszystkim serca, zrozumienia, a nie rygoru i to wszystko tu otrzymują. Dzieci mówią o świetlicy „kochana Pasterzówka” co znaczy, że czują się tu dobrze. I ta moja przygoda trwa do dziś, mimo zmian personalnych. I oby trwała jak najdłużej a Pan Bóg dawał mi i siostrom, w miarę możliwości, siły do tej działalności.
Wierna owieczka z „Pasterzówki”
Oczekujemy na listy pod adresem:
„Niedziela”, ul. 3 Maja 12
42-200 Częstochowa.
Na kopercie należy napisać: „Listy”
e-mail: redakcja@niedziela.pl
Pomóż w rozwoju naszego portalu