Reklama

Święte wojsko

W tym roku mija 55 lat od utworzenia kleryckich jednostek wojskowych w Bartoszycach, Brzegu i Szczecinie. Studenci seminariów zostali powołani do wojska wbrew Porozumieniu zawartemu pomiędzy państwem a Kościołem w kwietniu 1950 r. Według danych Ordynariatu Polowego WP, w latach 1955-80 do służby wojskowej powołano blisko trzy tysiące alumnów

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Jeden z zapisów Porozumienia mówił: „Realizując ustawę o służbie wojskowej, władze wojskowe będą stosowały odroczenia dla alumnów seminariów duchownych w celu umożliwienia im ukończenia studiów, zaś księża po wyświęceniu i zakonnicy po złożeniu ślubów nie będą powoływani do czynnej służby wojskowej, lecz będą przeznaczeni do rezerwy z zakwalifikowaniem do służby pomocniczej”. Komuniści jednak, jak i w wielu innych wypadkach, nie dotrzymali podpisanego Porozumienia i już w 1955 r. zaczęli powoływać kleryków do jednostek wojskowych. Protestował przeciwko temu Episkopat, ale bez skutku. Porządku w jednostkach kleryckich pilnował Wojciech Jaruzelski, najpierw jako szef Sztabu Generalnego WP, a później minister obrony narodowej.

Reklama

Mimo protestów, które do komunistycznych władz wnosił Episkopat, od 1955 r. powoływano co roku kilkudziesięciu kleryków do zwyczajnych jednostek wojskowych. Wkrótce jednak okazało się, że obecność kleryków wśród świeckich poborowych przynosi skutki odmienne od zamierzonych. Jak wspomina dziś ks. prał. Jan Giriatowicz, proboszcz kościoła pw. św. Jacka w Słupsku: – Niemal wszyscy świeccy chronili mnie przed zakusami politruków, którym nie podobał się Kościół. Modliliśmy się po cichu grupami. Było w mojej jednostce mnóstwo wiejskich chłopaków z gór. Mieli wręcz nabożny stosunek do mnie, kiedy dowiedzieli się, że jestem klerykiem. A ja nie wybrzydzałem na wojsko i służyłem Polsce takiej, jaka była. Choć nie miałem wątpliwości, że jesteśmy kolejny raz pod ruskim zaborem.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Szansa poznania innych

Widząc „zagrożenie”, jakie dopadało świeckich w wojsku, komuniści od 1959 r. kierowali kleryków do specjalnych jednostek. Te z pozoru normalne formacje były w istocie karnymi obozami wojskowymi, w których starano się zniechęcać kleryków do pozostania księżmi. Rokrocznie w jednostce służyło około bądź ponad trzystu kleryków. Każda próba modlitwy kończyła się karnymi ćwiczeniami. Kleryk nie mógł posiadać krzyżyka, łańcuszka ani innych symboli religijnych. Mógł mieć dwa obrazki, które oficerowie uważali za... książki religijne. – Przez rok nie byłem na żadnej przepustce – wspomina ks. prał. Henryk Ciołkowski, proboszcz parafii Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny w Ojrzanowie, który służył w jednostce w Bartoszycach w latach 1970-73. – Każdego dnia rano modliliśmy się, za co karano nas alarmem i podwójną musztrą. Nie mieliśmy żadnego wyjścia do kościoła. Dopiero po roku, kiedy przyjechali księża z Generalnego Dziekanatu WP, poszliśmy na Mszę św... Ale najtrudniejsze do zniesienia było wyśmiewanie nas i wyszydzanie naszej religii. Z tego powodu raz, a może dwa podejmowaliśmy swego rodzaju bunt albo strajk głodowy. Wtedy zauważali, że przesadzili i nie było dla nas dalszych konsekwencji, jak np. sankcji prokuratorskiej.

Reklama

Jedną z metod samoobrony wcześniejszego rocznika – 1966-68 – w Bartoszycach było założenie gazetki podziemnej o nazwie „UNITAS”. Prowadziło ją kilku kleryków, m.in. Antoni Dunajski, Eugeniusz Jankiewicz, Ireneusz Kasprzak, Marian Tarchała, Andrzej Wałdowski. Potajemne spotkania redakcyjne odbywali na terenie jedynego wówczas kościoła katolickiego w Bartoszycach. Wspomagał ich proboszcz parafii, a w szczególności wikariusze: ks. Kazimierz Torla i ks. Michał Wysocki. Każdy z nich miał świadomość, że za założenie i prowadzenie takiej gazety groziła kara długoletniego więzienia.

Ks. Eugeniusz Jankiewicz, posługujący dziś jako proboszcz parafii Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Żaganiu, tak wspomina tamten czas: – Przez dwa lata codziennie próbowano rozbić naszą solidarność, wbić pomiędzy nas klina nieufności. Ale komunistom to się nie udało. Co więcej, okazało się później, że bardzo wielu kleryków brało aktywny udział w tworzeniu ruchu NSZZ „Solidarność” i solidarnościowego podziemia… W jednostce bardzo nas antagonizowano. Faworyzowano jednych, poniżano drugich. Wszystko po to, by rozbić solidarność i wywołać nieufność między nami – wspomina ks. Jankiewicz. – Z czasem zauważyliśmy, że rzeczywiście dokonuje się u nas niewielki podział. Dlatego wybraliśmy nazwę pisma „UNITAS”, czyli jedność. Poza tym uważaliśmy, że pobyt w jednostce może być rzeczywistą szansą wzajemnego poznania się środowisk seminaryjnych. A dobrą formą integracji będzie gazeta.

Informację o powstaniu pisma kleryk Jankiewicz napisał odręcznie. Mała karteczka papieru w kratkę dotarła do każdej drużyny, których w kompanii było 27. Początkowo jednak pismo nie wywołało entuzjazmu wśród kleryków. Koledzy podkpiwali sobie nawet z wydawców, nazywając ich „unitasowcami”. Pojawiły się też głosy, że „UNITAS” może prowadzić do rozbicia Kościoła.

Reklama

– Ale nie załamywaliśmy się – wspomina ks. Jankiewicz. – Ułożyliśmy schemat tego, co miało być w gazecie. Znaleźliśmy też plastyka. Został nim kleryk, a dziś ksiądz Andrzej Jagiełło. Na początku był duży kłopot ze znalezieniem chętnych do pisania. Czasem nas to rozgoryczało. Zdarzało się, że musieliśmy długo kogoś namawiać, aby w końcu coś wymęczył. Ale bodaj po trzecim albo czwartym numerze zła passa się skończyła i wieloma drogami zaczęły do nas docierać teksty od kolegów. Po kilku numerach widać było, jak pismo zaczyna być potrzebne. Czytała je ponad setka osób. Jednym z czytelników był służący w tym samym czasie w jednostce w Bartoszycach ks. Jerzy Popiełuszko.

W gronie współpracowników pisma znaleźli się m.in. Romuald Kujawski – dziś biskup w Porto Nacional Brazylii i Jan Kopiec – obecnie biskup w Gliwicach. Wśród redaktorów byli też przyszli zakonnicy: kapucyni, jezuici, redemptoryści. Pismo wydawano co dwa tygodnie, od 1966 r. do połowy października 1968 r. Publikowano teksty zarówno publicystyczne, jak i poetyckie. Oprócz wymiany myśli „UNITAS” miało bowiem stanowić duchowe przygotowanie do służby dla kolejnego poboru alumnów. Jednak po zakończeniu dwuletniej służby przez inicjatorów pisma, nikt nie podjął się jego kontynuacji.

To konfabulacja, bo to niemożliwe

Reklama

Odbywający służbę wojskową w Bartoszycach w latach 1970-72 ks. prał. dr Henryk Małecki, dziś proboszcz parafii św. Tomasza Apostoła w Warszawie, zupełnie nic nie słyszał o tym podziemnym kleryckim piśmie. – To, co nas najbardziej trzymało, to codzienna głośna modlitwa podczas ścielenia łóżek. Rano czy wieczorem. Szykanowali nas, ale to nas bardzo integrowało – podkreśla. Była taka prawidłowość, że jeśli ktoś z nas wyłamał się z tej porannej modlitwy… był po tamtej stronie. Po stronie politruków. I później tacy ludzie odchodzili z seminarium, bo im obiecano karierę w wojsku. Zostawali tam już jako zawodowcy. Ale nigdy nie wyszli poza stopień plutonowego, choć zapewniano ich, że pójdą do szkoły oficerskiej… Dopiero potem okazywało się, że wojsko nigdy im nie zaufało. Podobnie zresztą jak i oni wojsku…

Reklama

Każda ze wspominanych kleryckich jednostek wojskowych składała się z oficerów i podoficerów świeckich. Również z tzw. aktywistów, świeckich szykujących się do służby w SB. Po tym swoistym stażu byli zatrudniani w departamentach MSW prowadzących walkę z Kościołem. Służbę w jednostce kleryckiej pełnili też młodzieńcy z tzw. subkultury, jaką byli wówczas „gitowcy”. Wulgarni i amoralni, skłonni do bijatyk. W skład jednostki wchodziła też grupa dewiantów seksualnych, którzy mieli deprawować kleryków. – Ale oni w sumie zachowywali się przyzwoicie – mówi dalej ks. Małecki. – Pierwsze miesiące były jednak bardzo trudne, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Stosowano wobec nas wszystkie możliwe szykany, jakie w tamtych czasach były możliwe w wojsku. Plus „falę”, przy czym starszym rocznikiem byli podoficerowie świeccy. Jednocześnie dbano o to, by nie było kleryckiej ciągłości. Chcieli nas zdezintegrować, osaczyć, oszołomić. Celem było zniechęcenie kleryków do powrotu do seminarium. Stosowano różne metody: od szantażu po przekupstwo. Mieliśmy bardzo ostre ćwiczenia w pełnym umundurowaniu. Kiedy wychodziliśmy na zajęcia taktyczne, a było to kilka razy w tygodniu, ten, który był słaby fizycznie – padał. Nieśliśmy go wtedy w pałatce. Niekiedy nas prowadzili do koszar opłotkami, bo byliśmy tak sponiewierani, że oni bali się nas pokazywać ludziom w mieście. Ludzie szemrali na tych oficerów i podoficerów. Nas uważali za ludzi maltretowanych, doświadczanych, niemal świętych.

Szczególnie miano „świętego wojska” alumni zyskali w opinii mieszkańców Bartoszyc po pożarze magazynów broni w kleryckiej jednostce. Chociaż przez kilka godzin wybuchała amunicja, nikomu nic się nie stało. Jak mówili starzy frontowcy z dwóch innych jednostek rozlokowanych wówczas w Bartoszycach, cudem było, że nikt nie zginął. Odtąd nazywano ich „świętym wojskiem” również w innych jednostkach.

– Przyszedł jednak czas, kiedy okrzepliśmy – opowiada ks. Małecki. – Po kilku miesiącach już dość dobrze poznaliśmy się wśród kleryków. Wiedzieliśmy, kto jest kto. Na kogo można liczyć, a na kogo nie. Nawet zorganizowaliśmy swego rodzaju kontrwywiad. Wchodziliśmy w relację ze świeckimi kolegami, kilku z nich bowiem stanęło po naszej stronie. Opowiadali nam o cotygodniowych instrukcjach, jak mają się wobec nas zachowywać i jakie mają wobec nas zadania. Dostaliśmy nawet kiedyś od nich zeszyt, w którym w punktach były rozpisane działania wobec każdego z nas. Kiedy nas podsłuchiwać, jakie zadawać pytania. Ale my krzepliśmy, fizycznie i psychicznie, i byliśmy mocniejsi od tych kandydatów na przyszłych ubeków, którzy później byli zatrudniani w IV departamencie MSW ds. zwalczania Kościoła. Ale w sumie te dwa lata były koszmarne. Przez ponad pół roku po wyjściu z wojska niemal codziennie budziłem się w nocy. Tak nam dokuczali. Był tam jeden z oficerów, nazwiska nie wymienię, bo już nie żyje, nazywano go „Sagan”. Na początku lat dziewięćdziesiątych popełnił samobójstwo. Dawał się we znaki wszystkim rocznikom. Przez niego jeden z naszych kolegów wyskoczył z drugiego piętra, cudem tylko się uratował. Tak, Pan Bóg nas tam bardzo wspomagał. I podczas tego pożaru magazynów z bronią i na co dzień… Jak sobie przypomnę to wojsko, to… Wolę go sobie nie przypominać… Chociaż… Pozytywem tej służby było to, że zostaliśmy uodpornieni na strachy Służby Bezpieczeństwa, która próbowała nas, już jako kapłanów, skłonić różnymi sposobami do współpracy. Można powiedzieć, że oni nieświadomie wychowywali sobie w nas zdeklarowanych antykomunistów. Druga korzyść była taka, że my do dziś stanowimy mocną wspólnotę. Możemy się lata całe nie widzieć, ale gdziekolwiek się spotkamy, to się rozpoznajemy i czujemy głębokie doświadczenie braterstwa. Nie wracamy do tego czasu w swoich codziennych opowieściach, bo wielu z nas słyszy od naszych współbraci księży, że przesadzamy: – E, to takie wasze kombatanctwo. To konfabulacja, bo to niemożliwe – mówią. Tak, czasem i mnie się wydaje, że to był koszmarny sen, którego człowiek nigdy by nie chciał śnić.

2014-04-15 12:33

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Dlaczego godzina dziewiąta jest godziną piętnastą?

Niedziela lubelska 16/2011

Triduum Paschalne przywołuje na myśl historię naszego zbawienia, a tym samym zmusza do wejścia w istotę chrześcijaństwa. Przeżywanie tych najważniejszych wydarzeń zaczyna się w Wielki Czwartek przywołaniem Ostatniej Wieczerzy, a kończy w Wielkanocny Poranek, kiedy zgłębiamy radosną prawdę o zmartwychwstaniu Chrystusa i umacniamy nadzieję naszego zmartwychwstania. Wszystko osadzone jest w przestrzeni i czasie. A sam moment śmierci Pana Jezusa w Wielki Piątek podany jest z detaliczną dokładnością. Z opisu ewangelicznego wiemy, że śmierć naszego Zbawiciela nastąpiła ok. godz. dziewiątej (Mt 27, 46; Mk 15, 34; Łk 23, 44). Jednak zastanawiający jest fakt, że ten ważny moment w zbawieniu świata identyfikujemy jako godzinę piętnastą. Uważamy, że to jest godzina Miłosierdzia Bożego i w tym czasie odmawiana jest Koronka do Miłosierdzia Bożego. Dlaczego zatem godzina dziewiąta w Jerozolimie jest godziną piętnastą w Polsce? Podbudowani elementarną wiedzą o czasie i doświadczeniami z podróży wiemy, że czas zmienia się wraz z długością geograficzną. Na świecie są ustalone strefy, trzymające się reguły, że co 15 długości geograficznej czas zmienia się o 1 godzinę. Od tej reguły są odstępstwa, burzące idealny układ strefowy. Niemniej, faktem jest, że Polska i Jerozolima leżą w różnych strefach czasowych. Jednak jest to tylko jedna godzina różnicy. Jeśli np. w Jerozolimie jest godzina dziewiąta, to wtedy w Polsce jest godzina ósma. Zatem różnica czasu wynikająca z położenia w różnych strefach czasowych nie rozwiązuje problemu zawartego w tytułowym pytaniu, a raczej go pogłębia. Jednak rozwiązanie problemu nie jest trudne. Potrzeba tylko uświadomienia niektórych faktów związanych z pomiarem czasu. Przede wszystkim trzeba mieć na uwadze, że pomiar czasu wiąże się zarówno z ruchem obrotowym, jak i ruchem obiegowym Ziemi. I od tego nie jesteśmy uwolnieni teraz, gdy w nauce i technice funkcjonuje już pojęcie czasu atomowego, co umożliwia jego precyzyjny pomiar. Żadnej precyzji nie mogło być dwa tysiące lat temu. Wtedy nawet nie zdawano sobie sprawy z ruchów Ziemi, bo jak wiadomo heliocentryczny system budowy świata udokumentowany przez Mikołaja Kopernika powstał ok. 1500 lat później. Jednak brak teoretycznego uzasadnienia nie zmniejsza skutków odczuwania tych ruchów przez człowieka. Nasze życie zawsze było związane ze wschodem i zachodem słońca oraz z porami roku. A to są najbardziej odczuwane skutki ruchów Ziemi, miejsca naszej planety we wszechświecie, kształtu orbity Ziemi w ruchu obiegowym i ustawienia osi ziemskiej do orbity obiegu. To wszystko składa się na prawidłowości, które możemy zaobserwować. Z tych prawidłowości dla naszych wyjaśnień ważne jest to, że czas obrotu Ziemi trwa dobę, która dzieli się na dzień i noc. Ale dzień i noc na ogół nie są sobie równe. Nie wchodząc w astronomiczne zawiłości precyzji pomiaru czasu możemy przyjąć, że jedynie na równiku zawsze dzień równy jest nocy. Im dalej na północ lub południe od równika, dystans między długością dnia a długością nocy się zwiększa - w zimie na korzyść dłuższej nocy, a w lecie dłuższego dnia. W okolicy równika zatem można względnie dokładnie posługiwać się czasem słonecznym, dzieląc czas od wschodu do zachodu słońca na 12 jednostek zwanych godzinami. Wprawdzie okolice Jerozolimy nie leżą w strefie równikowej, ale różnica między długością między dniem a nocą nie jest tak duża jak u nas. W czasach życia Chrystusa liczono dni jako czas od wschodu do zachodu słońca. Część czasu od wschodu do zachodu słońca stanowiła jedną godzinę. Potwierdzenie tego znajdujemy w Ewangelii św. Jana „Czyż dzień nie liczy dwunastu godzin?” (J. 11, 9). I to jest rozwiązaniem tytułowego problemu. Godzina wschodu to była godzina zerowa. Tymczasem teraz godzina zerowa to północ, początek doby. Stąd współcześnie zachodzi potrzeba uwspółcześnienia godziny śmierci Chrystusa o sześć godzin w stosunku do opisu biblijnego. I wszystko się zgadza: godzina dziewiąta według ówczesnego pomiaru czasu w Jerozolimie to godzina piętnasta dziś. Rozważanie o czasie pomoże też w zrozumieniu przypowieści o robotnikach w winnicy (Mt 20, 1-17), a zwłaszcza wyjaśni dlaczego, ci, którzy przyszli o jedenastej, pracowali tylko jedną godzinę. O godzinie dwunastej zachodziło słońce i zapadała noc, a w nocy upływ czasu był inaczej mierzony. Tu wykorzystywano pianie koguta, czego też nie pomija dobrze wszystkim znany biblijny opis.
CZYTAJ DALEJ

Abp Kupny: zatrzymując się na poziomie zwykłego humanizmu, można uśpić sumienie

2025-04-18 07:15

[ TEMATY ]

abp Józef Kupny

Episkopat News

Abp Kupny

Abp Kupny

Zatrzymując się tylko na poziomie zwykłego humanizmu, można uśpić sumienie. Humanizm zachęca bowiem do szacunku wobec drugiego człowieka; miłość chrześcijańska zachęca do pójścia jeszcze dalej - powiedział PAP zastępca przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Kupny.

PAP: W centrum obchodów Wielkiego Piątku jest męka i śmierć Chrystusa na krzyżu. Czy mimo upływu ponad dwóch tysięcy lat nie jest on wciąż zgorszeniem i znakiem sprzeciwu dla świata?
CZYTAJ DALEJ

Krzyż wpisany w paulińską i jasnogórską duchowość

2025-04-18 20:33

[ TEMATY ]

Jasna Góra

krzyż

Paulini

BPJG

- Jezus na Krzyżu mówi do nas zobacz ja też cierpię, proszę kochaj więcej i trwaj - podkreślają jasnogórscy pielgrzymi. Umiłowanie krzyża widać na Jasnej Górze, gdzie obok kultu Maryjnego bardzo widoczny jest także rys Chrystocentryczny. Liturgia Wielkiego Piątku celebrowana będzie o 17.00 w Bazylice. Koncentruje się ona na adoracji Krzyża, wydarzeniach związanych z męką i śmiercią Chrystusa. Po niej adoracja Jezusa w Grobie trwać będzie przez całą noc.

Czas rodzenia się życia pustelniczego na Węgrzech i Bałkanach w XII i na początku XIII w. to okres wypraw krzyżowych oraz różnych zagrożeń dla chrześcijan. Takie okoliczności stawały się wezwaniem do radykalnego pójścia drogą krzyża Chrystusowego, a on sam stał się mocno przemawiającym i jednoczącym symbolem. „Mądrość krzyża” obrał dla jednoczonych przez siebie pustelników bł. Euzebiusz z Ostrzyhomia, założyciel Paulinów, z tego powodu nazywano ich Pustelnikami Świętego Krzyża. Dla pierwszych „białych mnichów”, którzy podjęli trud, aby upodobnić się do Chrystusa Ukrzyżowanego i udziału w Jego surowości życia, posty, czuwania, trudy i dobrowolnie przyjęte wyrzeczenia były świadectwem ich bezkompromisowego stylu ewangelicznego. Praktyka ich pokutnego życia stanowi znamienną cechę duchowości synów św. Pawła. O. Grzegorz Prus, jasnogórski historyk podkreślił, że choć akcenty krzyża w duchowości paulińskiej są teraz mniej widoczne, to wezwanie do życia naśladowaniem Chrystusa jest stale aktualne. - My jako paulini jesteśmy wezwani, żeby żyć tajemnicą Krzyża, czyli mamy dźwigać swój Krzyż i odpowiadać na wezwanie do umartwienia i pokuty. W tym przejawia się nasza duchowość – zauważył paulin. „Biali mnisi” na przestrzeni dziejów dawali świadectwo wierności swojemu charyzmatowi, zwłaszcza w najtrudniejszych momentach historii Zakonu, jak np. w czasie najazdów tureckich, w okresie reformacji czy kasat.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję