Trudno sobie wyobrazić Warszawę bez ludności napływowej. Migracja ludności z małych miejscowości i wiosek nasiliła się szczególnie po II wojnie światowej. Kolejna fala, to lata współczesne. Na obrzeżach Warszawy znajdują się takie osiedla, gdzie 80 proc. mieszkańców, to przyjezdni.
– Mamy ludzi z całej Polski. Od wschodniego południa, aż po zachodnią północ. Wielu parafian pochodzi z Zamojszczyzny, Lublina, Podlasia i Suwalszczyzny. Ale są także tacy, którzy przyjechali do Warszawy aż ze Szczecina – mówi ks. Jan Popiel, proboszcz parafii św. Łukasza na Bemowie. – Przyjezdni stanowią większość osób, które aktywnie tworzą naszą parafię. To wielkie bogactwo i nie wyobrażam sobie pracy duszpasterskiej bez nich.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Moralny pancerz
Przyjezdnych nazywa się żartobliwie „słoikami”. Określenie to wymyślili ponoć kierowcy tirów, którzy w piątkowe wieczory mówili, że są korki, bo puste słoiki jadą do domu.
Reklama
Gdy określenie „słoiki” pojawiało się w dyskusji publicznej niektórzy zaczęli się obrażać. Inni zaś przekuli to w żart i zaczęli mówić, że bycie „słoikiem” jest powodem do dumy. Powstała nawet strona „Warszawskie słoiki – portal warszawiaków prowincjonalnych”. Jej założyciel podkreśla, że każdy „słoik” powinien być dumny ze swoich korzeni i miejsca pochodzenia. – Największe problemy pojawiają się, gdy człowiek zaczyna się wstydzić swojego pochodzenia. Szybko przestaje być sobą i zachłystuje się wielkomiejskością – mówi Tomasz Sadowski, który pisze pod żartobliwym pseudonimem „Naczelny Słój Warszawy”.
Są dwa główne powody osiedlania się ludzi z prowincji w Warszawie – uczelnie i praca. Często bywa tak, że przyjazd na studia z założenia obliczony jest na znalezienie później pracy w stolicy.
Duże miasto daje dużo możliwości, ale także wiele zagrożeń. – Anonimowość i atomizacja społeczna sprzyja różnorakim pokusom, bo człowiek nie ma już takiej kontroli społecznej, jak w swojej rodzinnej miejscowości. Dlatego też przyjezdni mogą się zachłysnąć wolnością bardziej, niż warszawiacy, którzy żyją tu od urodzenia – mówi Sadowski, który na początku lat 90. przyjechał na studia z Białej Podlaskiej. – Ale jest bardzo dużo osób, które przywożą ze sobą moralny pancerz i świecą przykładem dla innych.
Parafia „słoików”
Najtrudniejsze jest duszpasterstwo młodych osób, które nie założyły jeszcze rodziny. Najczęściej wynajmują mieszkania i przenoszą się z jednego krańca Warszawy na drugi. Takie pomieszkiwanie tu i ówdzie stwarza problemy. – Przyjezdni nie są związani z żadną parafią. Mama nie budzi ich o 8 rano w niedzielę, aby iść do kościoła. Jest więc pokusa opuszczania niedzielnej Eucharystii – podkreśla Sadowski.
Reklama
Na Facebooku powstał nawet profil „Parafia Słoiki”. – Wielu typowych „słoików” pochodzi z rodzin religijnych. Wielu co niedzielę chodziło do kościoła. Natłok pracy w Warszawie może prowadzić do zaniedbywania spraw duchowych, a w konsekwencji do wypalenia, które w poważny sposób odbija się zarówno na psychice, jak i na duszy człowieka – napisał na Facebooku „Proboszcz Parafii Słoiki”.
Sytuacja zmienia się, gdy osoby przyjezdne kupują mieszkania i zakładają rodziny. Wówczas szukają również swojego miejsca we wspólnocie parafialnej. – Bardzo duża aktywność duszpasterstwa rodzin w naszej parafii opiera się właśnie na przyjezdnych – mówi ks. Popiel. – Wiele tych osób jest dobrze uformowanych i świadomych swojego miejsca w Kościele. Chcą współtworzyć parafię, a ja staram się ich wspierać.
Aktywni i zaangażowani
Przykładem takiej aktywności może być Arkadiusz Włodarczyk. Do stolicy przyjechał kilkanaście lat temu z Tomaszowa Mazowieckiego. W rodzinnej parafii był w Oazie i przez lata służył do Mszy św.
Teraz z rodziną mieszka na Bemowie w parafii św. Łukasza. Jego żona Joanna prowadzi scholę dziecięcą, a on gromadę małych Skautów Europy. Włodarczykowie włączyli się też w comiesięczną inicjatywę rodzinnego świętowania niedzieli.
– W naszej parafii mieszka bardzo dużo młodych małżeństw, którzy przyjechali z różnych stron Polski. Widać to często po rejestracjach samochodów – mówi Arkadiusz Włodarczyk. Dlaczego angażują się w życie parafialne? – Jest to potrzebne zarówno parafii, jak i mojej rodzinie. Coraz większa część aktywności parafialnej należy do świeckich. Księża wszystkiego sami nie zrobią – odpowiada Włodarczyk.
Reklama
W Warszawie jest bardzo wiele wspólnot, w których większość to przyjezdni. Tak jest w przypadku Domowego Kościoła, ale także młodych z Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży w archidiecezji warszawskiej. – KSM nie powstałby, gdyby nie przyjezdni. Na 7 członków zarządu 5 jest spoza archidiecezji – mówi Grzegorz Wiktorowicz, prezes warszawskiego KSM. – Jesteśmy więc organizacją młodzieżową, która istnieje w archidiecezji warszawskiej dzięki posiłkom z innych diecezji.
Parafialni liderzy
Przekrój społeczny młodych parafii pokazuje, że Warszawa bezustannie „zasilana jest” wartościowymi i świadomymi katolikami. – Wielu z nich wyjeżdża na weekendy do swoich rodziców i nie ma ich na niedzielnej Mszy św. Jednak nie mam do nich o to żalu. Lepiej, by ten czas spędzili tradycyjnie w rodzinnym gronie, niż w nowoczesnych galeriach handlowych – mówi ks. Popiel.
Północno-wschodnia część Polski upodobała sobie szczególnie Białołękę. Tomasz Sadowski twierdzi, że jest tam prawdziwe „słoikowe” zagłębie. – To są najczęściej rodziny na dorobku, a na Białołękę przyciąga przede wszystkim niższa cena mieszkań – mówi ks. Piotr Jędrzejewski, proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny Matki Pięknej Miłości na Białołęce. – Historia tych ludzi często się powtarza. Do Warszawy przyjechali na studia, a teraz po kilku latach pracy zakładają rodziny i wychowują następne pokolenie warszawiaków. To właśnie przyjezdni stają się często liderami w nowych parafiach.
Co ciekawe, warszawski Kościół nie tylko przyciąga świeckich. Wielu duchownych jest przysłowiowymi „słoikami”. Mniej więcej połowa z wyświęcanych corocznie kapłanów archidiecezji warszawskiej pochodzi spoza terenu diecezji. Ich historia także wygląda podobnie. Najpierw jest przyjazd do pracy, na studia, a później odzywa się powołanie... i pukają do drzwi seminarium.