Kolejne burzliwe dni w polskiej polityce zniechęciły Pana Niedzielę do aktywnego wypowiadania się na jej temat. Postanowił uciec na jakiś czas w zacisze własnych wspomnień. Tam czuł się bezpiecznie. Kiedy więc już wyłączył telewizor, zniesmaczony wyczynami opozycyjnych facecjonistów, i kiedy wygodnie zapadł się w skórzany fotel, zaczął odpływać myślami w stronę lat dziecinnych. Widział oczami wyobraźni twarze ludzi bliskich i kochanych, chociaż od czasu do czasu wciskały się w ciepły ciąg obrazów również twarze nieprzyjazne. Pocieszające było jednak to, iż tych pierwszych było znacznie więcej. Pan Niedziela swoje dzieciństwo przeżył w wielkim mieście, z odwagą i determinacją konfrontując się z miejską rzeczywistością. Nie można było tchórzyć przed przeciwnikami z innych podwórek, tym bardziej że dziewczyny, które znał, na równi z chłopcami potrafiły dzielnie bronić własnego terytorium – wyznaczonego przez tylną fasadę czynszowej kamienicy, specyficznie pachnący „hasiok”, rząd komórek na węgiel i opuszczony, niski i rozlatujący się budynek po jakimś zakładzie pracy. Rzeczywiście najwięcej dostrzegał we wspomnieniach dziewczęcych buź. Widział Ilonkę, która – nieco starsza – lubiła go straszyć, Marysię, z którą uwielbiał się droczyć, Irenkę, która serdecznie się nim opiekowała, Ulę, która lubiła śpiewać ówczesny przebój Maryli Rodowicz „Mówiły mu, że łotr”, koleżanki z mieszkania obok, z którymi czasami się kłócił... A czy miał jakichś kolegów? Miał! Ale oni byli w mniejszości. Najbardziej utkwił w pamięci Pana Niedzieli Krystian, którego nazwiska i adresu zamieszkania nigdy nie zapomniał. Chociaż pochodził z rodziny dobrze sytuowanej, to nigdy się nie wywyższał i nie zadzierał nosa. To właśnie od niego Niedziela otrzymał pierwszy w życiu kawałek gumy do żucia, która w tamtych czasach była w Polsce nieosiągalnym rarytasem. Niestety, Krystian jeszcze w II klasie szkoły podstawowej wyemigrował z rodzicami do Niemiec. Był jeszcze „mały Marek”, syn szewca, mieszkający piętro niżej; pachniał klejem do butów i skórą. Młody Niedziela często gościł w jego mieszkaniu. Lubił z Markiem wycinać z dziecięcego czasopisma „Miś” różne modele do sklejania. Butapren ojca „małego Marka” był w tym przedsięwzięciu nie do zastąpienia – trzymał bardzo solidnie.
Innym dobrze i z wdzięcznością wspominanym kolegą był Andrzej. Znacznie starszy od Niedzieli lojalnie brał go w obronę, kiedy groziły mu kuksańce od silniejszych rywali z sąsiednich podwórek. No i był jeszcze Busiek. Niedziela go nie lubił, podobnie jaki inne dzieci z podwórka. Być może dlatego, że był trochę Niemcem i że nie ukrywał swojej pogardy w stosunku do młodych Polaków. Dlaczego tak się zachowywał? Podobno kamienica, w której mieszkali Niedziela i inni, przed wojną należała do rodziców Buśka, a po wojnie została im odebrana przez władze PRL-u. Pewnego razu, kiedy Busiek zaczął brzydko i głośno wyrażać się o polskich dzieciach, został mocno spostponowany przez pana Malinę. Oj, co to była za awantura! A swoją drogą, odebranie kamienicy rodzicom Buśka było w mniemaniu młodego Niedzieli dziejową sprawiedliwością. I tak polityka dopadła Niedzielę nawet we wspomnieniach z dzieciństwa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu