W dyskusjach z tzw. „lewicą” (dlaczego piszę „tzw.”, wyjaśnię za chwilę) często bezradnie rozkładamy ręce. Lewica bowiem znakomicie przyswoiła sobie kilka zdarzeń z Ewangelii, które – pozornie – znakomicie pasują do tez głoszonych przez tych ludzi i zwykle służą za kneble, które mają nam zamknąć usta w dyskusjach światopoglądowych.
Dzisiejsza lewica, niestety, bardziej nastawiona jest na psucie obyczajów i ludzi niż na walkę o prawa najuboższych. Stąd też trudno tych ludzi – bez wahania – nazywać lewicowcami. Próżno przy tym tłumaczyć ludziom lewicy, że egzegeza Ewangelii polegająca na wybieraniu z niej tylko pasujących do wcześniej wymyślonych tez jest fałszywa i nie tylko nie prowadzi do zrozumienia istoty chrześcijaństwa, ale też tę istotę drastycznie wypacza.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Drugie założenie jest równie ważne: nie da się zrozumieć fenomenu działalności Jezusa Chrystusa, opisanego przez Ewangelistów, bez zastosowania wykładni i nauczania, które Kościół – pod natchnieniem Ducha Świętego – wypracował na przestrzeni swojej trwającej już przeszło dwa tysiące lat historii.
Reklama
Stosowanie własnego klucza do Ewangelii, bez jej całościowego sensu i bez urzędu nauczycielskiego Kościoła, jest działalnością wiodącą na manowce i w istocie nie umożliwia zrozumienia czegokolwiek. Przykładem tak wolicjonalnego i dowolnego traktowania Ewangelii są nieustannie powstające i pączkujące sekty protestanckie.
Wracając więc do dyskusji z lewicowcami: jeśli usłyszymy „ewangeliczne” argumenty, które – w założeniu i intencji – mają zamknąć nam usta i wprawić nas w konfuzję, spokojnie nabierzmy oddechu i przypomnijmy, jak należy interpretować pismo objawione przez samego Pana. Rzetelna metodologia sprawi, że kneblujące brzmienie ewangelicznych argumentów, używanych zresztą – wbrew swej naturze – w złej intencji, przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie.
Reklama
Kiedy zatem usłyszymy kilka sztampowych ataków, nie wpadajmy w popłoch, tylko spokojnie przypominajmy podstawy naszej filozofii. A oto kilka podstawowych wytrychów, stosowanych dziś przez lewicowych polemistów: – Katolicyzm jest religią pokoju, a więc jego wyznawcy – chcąc być wierni swoim ideałom – nie mogą angażować się w żadne działania obronne powodujące udział w bezpośrednim starciu. Odpowiedź jest prosta. Istnieje cała – bogata filozoficznie – teoria prawa człowieka do obrony. Teoria ta została rozwinięta na bazie rozważań o tzw. „wojnie sprawiedliwej”. Pan Jezus nie odbiera swoim uczniom możliwości podejmowania obrony własnej, a słynne nakazanie Piotrowi schowania miecza tyczy się samego Pana Jezusa, który świadomie podejmuje decyzję o wydaniu się w ręce oprawców. Nie istnieje żaden przekonujący dowód na to, że Pan Jezus nakazał swoim wyznawcom wyrzeczenie się prawa do obrony. Jest, oczywiście, kilka nieodzownych warunków, które muszą zostać spełnione, aby obrona fizyczna miała charakter działania dopuszczalnego:
1. Zagrożenie szkodą, którą może wyrządzić napastnik, musi być długotrwałe, poważne i niezaprzeczalne.
2. Wszystkie inne metody zmierzające do oddalenia zagrożenia zostały wykorzystane i okazały się nierealne i nieskuteczne.
3. Obrona ma być podejmowana w warunkach przewidujących jej powodzenie i uratowanie tym samym dużo większych wartości niż te, które – na skutek fizycznej obrony – zostały poświęcone.
4. Użycie broni bądź siły fizycznej nie stworzyło jeszcze większego zła i zamętu niż przed podjęciem akcji.
Jak widać, sprawa jest gruntownie – przez teologów i moralistów katolickich – przemyślana.
Gdy zatem słyszymy, że Chrystus zakazał nam używania siły fizycznej, spokojnie możemy wyłuszczyć nasze racje i odesłać interlokutora do głębszej lektury niż jedynie podręczny poradnik lewicowego agitatora.
Reklama
Innym często stosowanym wytrychem jest stwierdzenie: przecież Pan Jezus nakazał wam nadstawiać drugi policzek, a nie stawiać czynny opór. Tu spokojnie możemy powołać się na wymogi, które stawia przed nami chrześcijańska roztropność. Musimy – jak mądre panny weselne – przewidywać konsekwencje swoich działań i dbać o to, aby nie przyniosły one złych efektów. Nie można zatem mechanicznie stosować zasady nadstawiania drugiego policzka. Wyobraźmy sobie taką oto sytuację: Niewychowany młodzieniec uderza w twarz swoją matkę. Czy powinna ona nadstawić mu drugi policzek? Jeśli tak uczyni, to utrwali w młodzieńcu dążenie do agresji i brak szacunku wobec starszych i kobiet. Jednym słowem pogorszy agresora, sprawi, że stanie się on jeszcze bardziej bezwzględny. Takie nadstawienie drugiego policzka niczego nie nauczy. Nadstawianie drugiego policzka, które nie przynosi spodziewanej refleksji, nie ulepsza człowieka – z punktu widzenia katolickiej etyki i nauki społecznej – przyczynia się raczej do rozbestwienia, które sprowadza na świat jeszcze więcej zła. W takiej sytuacji jedynie skuteczny opór może sprowadzić na napastnika spodziewaną i dobrą refleksję. A zatem nadstawianie drugiego policzka ma sens jedynie wtedy, gdy taki nasz czyn przyczynia się do ulepszenia agresora, prowadzi go do przemyślenia dotychczasowej postawy.
Tak, wyznajemy religię pokoju, ale pokój – tak jak my go pojmujemy – nie jest tożsamy z bezradnością, bezwarunkowym ustępowaniem i słabością. Pokój, który postulujemy, jest potężną siłą. Pokój religii katolickiej jest potężniejszy niż instynktowne podszepty do agresji. Walka obronna nigdy nie jest podyktowana nienawiścią, słabością czy ukrytymi celami. Obrona katolika jest działaniem racjonalnym, roztropnym i mężnym, nigdy także nie wykracza poza tzw. opór konieczny. W momencie gdy zagrożenie zostaje odparte albo ustaje, nie można kontynuować walki.
Katolik nie jest zastraszonym głupcem, który nie potrafi przewidzieć konsekwencji swoich działań i właściwie rozpoznać intencji atakującego. Zachowanie Pana Jezusa wobec przekupniów w świątyni dobitnie pokazuje, że tam, gdzie obrażana jest świętość, gdzie kłamstwo brutalnie upowszechnia swoje antywartości i rządy, nie można pozostać bezczynnym.
Wypędzenie przekupniów ze świątyni jest obowiązkiem każdego poważnie myślącego katolika. Jest to mocny argument przeciwko bezrefleksyjnym i nieroztropnym działaniom mającym na celu rozmycie granicy między katolicyzmem, judaizmem, islamem czy buddyzmem. Nikt nie zwolnił nas z obowiązku głoszenia, że wyznajemy jedyną prawdziwie objawioną religię. To nie ma nic wspólnego z agresją, nietolerancją czy ograniczaniem wolności innych osób. Musimy walczyć o ochronę świętości i poważnie karać tych, którzy rozmyślnie ją profanują.
Napisałem tu kilka – zupełnie oczywistych – myśli. Jednak w czasach, gdy czyni się z katolików zalęknione owce, należy właśnie uparcie powtarzać, że katolicyzm wymaga postaw realnych, odważnych, a w obronie wyższych wartości nawet heroicznych.