ANNA WYSZYŃSKA: – Jubileuszowy koncert z okazji 50-lecia Pana twórczości kompozytorskiej, który odbywa się w Filharmonii Częstochowskiej 18 maja br., podkreśla Pana związki z Częstochową. Czy jest to miasto nostalgicznych wspomnień, czy jeszcze coś więcej?
PROF. DR HAB. SŁAWOMIR CZARNECKI: – W Częstochowie mieszkałem, kiedy byłem nastolatkiem. Moi rodzice przeprowadzili się tu w latach 60. Mieszkałem tu dość krótko – 9 lat, ale był to okres młodzieńczy, bardzo istotny w życiu, czas, w którym kształtuje się osobowość. Z tego powodu jest to dla mnie ważne miejsce. Tu podjąłem decyzje, które owocują do dziś, wybrałem zawód, tu postanowiłem, że będę muzykiem. Dlatego Częstochowa jest miastem, z którym zachowałem silne związki emocjonalne, tu mam bliską rodzinę, tu są groby rodziców, stąd pochodzi moja żona Teresa. Chociaż od czasu studiów mieszkam w Warszawie, to można powiedzieć, że Częstochowa pozostała we mnie i stale jest obecna w moim życiu.
– Wspomniał Pan o kształtowaniu się osobowości w latach młodzieńczych. Co w tamtym czasie miało dominujący wpływ na Pana?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– W Częstochowie są trzy miejsca, które – oprócz rodzinnego domu – ukształtowały mnie w największym stopniu. To Jasna Góra, szkoła muzyczna i filharmonia. Bliskość Jasnej Góry, jej duchowość, nawet potężny dźwięk dzwonów dochodzący do dzielnicy, w której mieszkaliśmy, oddziaływały na mnie bardzo silnie. Poza tym uroczystości religijne czy religijno-patriotyczne, w których uczestniczyły tysiące, a czasem setki tysięcy Polaków, wywierały na mnie ogromny wpływ. Pamiętam uroczystości milenijne przed Szczytem Jasnogórskim, kazanie Księdza Prymasa i pusty fotel Ojca Świętego, któremu nie pozwolono wówczas przyjechać do Polski. To wszystko kształtowało moje wnętrze i sposób rozumienia świata.
Z kolei szkoła muzyczna była dla mnie drugim domem. Z kolegami i koleżankami tworzyliśmy wspólnotę przyjaciół. Byliśmy pod opieką świetnych pedagogów, takich jak prof. Wacław Przytulski, prof. Antoni Szuniewicz, prof. Alina Jędrzczak i innych, którzy z entuzjazmem wprowadzali nas w tajniki muzyczne i kształtowali nasze pojmowanie etosu artysty. Tu spotkałem Romualda Twardowskiego, który po wyjeździe z Wilna i powrocie ze stypendium muzycznego w Paryżu przez pewien czas prowadził klasę fortepianu w naszej szkole. Jako mój profesor dawał mi do przygotowania nie tylko utwory klasyczne, ale i współczesne, wprowadzał w świat muzyki nowej, a’tonalnej. Przypadek sprawił, że kiedyś na lekcji fortepianu spomiędzy nut wypadły kartki z próbką mojej kompozycji. Romuald Twardowski obejrzał ten szkic uważnie, a potem zapytał, czy mnie to interesuje, czy chciałbym się uczyć kompozycji. Zaznaczył jednak, że wyobraża sobie pracę pełną determinacji i poświęcenia. Kiedy odpowiedziałem twierdząco, zaczął udzielać mi wskazówek, które okazały się cenne i korzystam z nich do dziś.
– A trzecie ważne dla Pana miejsce – filharmonia?
– Do filharmonii chodziliśmy – mówię o koleżankach i kolegach ze szkoły muzycznej – niemal na każdy koncert symfoniczny. W ten sposób konfrontowaliśmy treść lekcji historii muzyki z jej wykonaniem na żywo. Niekiedy była też możliwość osobistego spotkania i rozmowy z solistami. Tutaj, jako chór szkoły muzycznej, wykonywaliśmy IX Symfonię Ludwiga van Beethovena, razem z chórem „Pochodnia” i Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Częstochowskiej. Także tutaj odbywał się nasz dyplom średniej szkoły muzycznej – dyplomanci mieli możliwość zagrania koncertu z orkiestrą. I tak się stało, że mój pierwszy solowy występ z orkiestrą miał miejsce w Filharmonii Częstochowskiej, grałem wtedy pierwszą część II Koncertu Beethovena. Tu odbył się też mój poważny debiut kompozytorski w 1974 r., kiedy to wykonałem moją kantatę „O vos omnes” na chór i orkiestrę. Byłem wtedy jeszcze studentem warszawskiej uczelni.
– W spisie Pana kompozycji jako op. 1 widnieje „Canzona da chiesa” na skrzypce i organy...
Reklama
– Kompozycja ta powstała w wyniku kolejnych lekcji kompozycji u Romualda Twardowskiego. Wydała nam się na tyle udana, że postanowiłem zachować ten utwór jako moje pierwsze „dzieło”. Zdecydowałem, że wykonam go w Kaplicy Cudownego Obrazu Matki Bożej na Jasnej Górze. Poprosiłem koleżankę skrzypaczkę – Jadwigę Stolarczyk, która obecnie mieszka w Paryżu, i jasnogórskiego organistę – Józefa Siedlika. Zaprosiłem rodziców i brata. Pan Siedlik znalazł moment ciszy między Mszami św. – i odbyło się takie nieformalne prawykonanie. Było to 26 maja 1968 r. o godz.16.45. Moja pierwsza drobna kompozycja została przedstawiona Matce Bożej. Natomiast 50 lat później – 12 października 2017 r. złożyłem Matce Bożej, jako wotum dziękczynne, moją Mszę Jasnogórską, którą wykonali w Bazylice Jasnogórskiej: Gabriela Gołaszewska – sopran, Michał Przygoński – bas oraz Jasnogórski Chór Chłopięco-Męski „Pueri Claromontani”, kierowany przez dr. Jarosława Jasiurę, i Orkiestra Symfoniczna Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych nr 1 w Warszawie pod dyrekcją Radosława Labahua.
– Po ukończeniu Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie studiował Pan w Paryżu u słynnego Oliviera Messiaena.
– Wygrałem konkurs młodych kompozytorów i otrzymałem stypendium na studia za granicą. Napisałem list do Oliviera Messiaena z pytaniem, czy mógłbym studiować pod jego kierunkiem. Prof. Messiaen był już wtedy na emeryturze, ale wyraził zgodę. Zajęcia odbywały się w jego domu i był pewien rytuał tych spotkań. W przedpokoju czekali na mnie mistrz i jego żona, znana pianistka Yvonne Loriod. Przynosiłem dla pani domu bukiecik kwiatków, było miłe powitanie, krótka rozmowa. Pani Loriod częstowała sokiem z jeżyn, potem żegnała nas, a my z mistrzem szliśmy do jego pracowni. Lekcje trwały ok. 3 godzin. Mistrz nie traktował mnie jak studenta, ale jak młodego kompozytora, który ma już coś do powiedzenia. Rozmawialiśmy o sztuce, o instrumentacji, harmonii, o kolorystyce w muzyce. W tych rozmowach wiele mi przekazał. Mówił np. o wielkim znaczeniu słowa w muzyce, zwłaszcza słowa biblijnego. Nie zgadzał się na próby sonorystycznego traktowania słowa. Podkreślał – a ja z kolei przekazuję to moim uczniom – że wielki tekst należy traktować z wielkim respektem.
Reklama
– Olivier Messiaen czerpał natchnienie z natury, słuchał śpiewu ptaków, próbował go zapisywać nutami. To był jeden z ważnych nurtów jego muzyki. Czy to także miało wpływ na Pana twórczość?
– Bardzo silny – świat przyrody jest dla mnie ważną inspiracją. Co prawda, nigdy nie pisałem w ten sposób jak Olivier Messiaen, który znał kilkaset głosów ptaków z całego świata, rozróżniał je, wiedział, jak dany ptak się nazywa, gdzie bytuje i starał się muzycznie odtworzyć jego głos. Ja traktuję przyrodę bardziej komplementarnie, przekształcam jej dźwięki w dźwięki muzyczne. W wielu moich utworach można odnaleźć ilustrację przyrody. Przykładem jest „Hombark – concerto”, kompozycja, której tytuł pochodzi od najwyższego wzgórza w paśmie Pienin Spiskich. W tym utworze są trzy części: scena nad strumykiem, śpiew pastuszka na hali i taniec góralski. Chociaż nie wszystko zostało nazwane, są w nim obecne śpiew ptaków, szum wody, elementy wiatru, burzy. Podobnie „Symfonia Bałtycka” – w jej pierwszej części odnajdziemy elementy, które można odczytać jako śpiew ptaków. Muzyka części drugiej oparta jest na obserwacji potężnej fali morskiej, która narasta aż do kulminacji. W utworach często odnoszę się do naszej muzyki ludowej, do folkloru, m.in. podhalańskiego, bo wiele utworów, w całości lub w dużej części, powstaje na Zamagurzu Spiskim, gdzie jeżdżę na wakacje. Tam napisałem m.in. „Concerto liliowe” i „Wałaski – poemat na orkiestrę smyczkową”.
– Co daje Panu siłę do rozpoczynania pracy nad kolejną kompozycją?
Reklama
– Cała moja twórczość wywodzi się z potrzeby serca. Przez swoją sztukę chciałbym pokazać świat wartości, w które wierzę i które uważam za ważne. Bardzo bliska jest mi myśl ks. prof. Michała Hellera, który napisał, że życie bez wartości jest „kalekie, zdegenerowane do poziomu wegetacji opartej na handlu namiastkami wartości”. Dla mnie świat wartości wyraża się w duchowości chrześcijańskiej, katolickiej, i łączy z moim poczuciem patriotyzmu i polskości. Polska jest włączona w struktury europejskie, a to stwarza niebezpieczeństwo pewnej unifikacji, któremu ja swoją twórczością chciałbym się przeciwstawić. Nasza polska kultura jest piękna, oryginalna, po prostu fascynująca, i staram się to podkreślać. Każdy kraj ma swoją specyfikę, oryginalność, które powinno się zachować. Zgadzam się z Karolem Szymanowskim, który mówił, że polskość należy podnieść na wyżyny światowe. Jest to widoczne w jego dziełach z trzeciego okresu twórczości, zwanego narodowym. Karol Szymanowski jest dla mnie mistrzem, tym bardziej że w warszawskiej PWSM studiowałem kompozycję w klasie prof. Piotra Perkowskiego, który był uczniem Szymanowskiego.
– Jubileusz jest zawsze okazją do zapytania o plany na przyszłość.
– Chciałbym wrócić do pisania opery dla dzieci, którą musiałem przerwać z uwagi na inne prace, m.in. nad – ukończonym niedawno – „Te Deum Polskim” na 100-lecie KUL, które łączy się ze 100-leciem odzyskania przez Polskę niepodległości, i kantatą „Adoracja Grobu Bożego” na mój jubileuszowy koncert w Częstochowie, gdzie odbędzie się jej prawykonanie. Skomponowanie tej kantaty jest związane z moją przynależnością do Zakonu Rycerskiego Świętego Grobu Bożego w Jerozolimie, co jest dla mnie wyróżnieniem i zaszczytem. Chciałbym napisać utwór na smyczki, coś w rodzaju concerto grosso, chcę też kontynuować cykle hymnów ku czci Matki Bożej Królowej Polski i świętych polskich. Pomysłów, bardziej i mniej skrystalizowanych, mam tak wiele, że trudno byłoby je wymienić...