Już w pierwszy dzień dzięki posłudze słowa bp. Edwarda Kawy ze Lwowa pątnicy znaleźli sens swojej obecności w tym świętym miejscu. Na kanwie Ewangelii o weselu w Kanie Galilejskiej kaznodzieja wskazał, posługując się metaforą zaczerpniętą z Ojców Kościoła, na sześć stągwi, które słudzy napełnili wodą, a która zamieniona została w smakowite wino.
„Te sześć stągwi to symbol sześciu dni ludzkiej pracy, sześciu dni codzienności. Jest ona różna, najczęściej napełniona troską, zmaganiami, niepowodzeniami, a wreszcie zmęczeniem, monotonią. Tak jak te stągwie, które stały bezużyteczne, bo weselnicy wchodząc na ucztę obmyli w nich ręce i nogi. Wydawało się, że już na nic się nie przydadzą. Ale oto zostały dostrzeżone przez Jezusa, który kazał je napełnić. A potem z tej „stągwi codzienności” weselnicy z zadziwieniem kosztowali smakowite wino. Trzeba i nam pamiętać o tym każdego szarego dnia, że jest obok nas Maryja, która już od zarania kolejnego monotonnego dnia gotowa jest sprawić cud wielkiego daru dla nas i całego Kościoła”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W drugim dniu gościem uroczystości był prymas Polski abp Wojciech Polak. Niejako idąc za myślą słów wypowiedzianych w przededniu, zachęcał do wsłuchiwania się w głos Maryi, która przemawia nie tylko w dni uroczyste, ale jest „podpowiadającą” każdego dnia.
Reklama
Na początku uroczystości Ksiądz Prymas poświęcił dzwon ufundowany z okazji 340. rocznicy obecności Maryi Słuchającej na Kalwaryjskim wzgórzu. Dzwon nosi imię i nazwisko twórcy Kalwaryjskich Dróżek i fundatora Kalwarii – Aleksandra Maksymiliana Fredry. Bardzo wymownymi są słowa wygrawerowane na czaszy dzwonu: „Głos mój niech nawołuje Polaków do zgody i miłości. Niech budzi sumienia opornych i grzesznych. Żywych niech woła do modlitwy i oddawania chwały Bogu i Maryi Kalwaryjskiej. Niech sprawiedliwych cieszy, umarłych niech opłakuje i nadzieję życia wiecznego głosi”. Pierwotnie obraz był w Kamieńcu Podolskim Z przybyciem obrazu do Kalwarii łączy się wzruszająca legenda. W roku 1672 Kamieniec zdobyli Turcy. Kościół zamienili na stajnie i spalili cudowny obraz św. Antoniego, który znajdował się w ołtarzu głównym. Wedle podań wizerunek Bożej Rodzicielki wrzucili do rzeki. Starzec mieszkający nad rzeką miał podczas snu wizję Maryi, która nakazała mu odszukać obraz. Odnalazł go i również na polecenie Matki Bożej skierować się z nim do Kalwarii. Gdy nocował w Samborze, ze skrzyni, w której ikona była ukryta, najpierw trzykrotnie spadł rzucony niewidzialną siłą śpiący na niej chłopiec, a po otwarciu schowka okazało się, że obraz bije wielką jasnością. Mieszkańcy Sambora nalegali na starca, by zostawił cudowny skarb w miejscowym kościele. Ten nie ugiął się i doniósł obraz do Kalwarii. Tyle legenda. Po Mszy św. dzwon raz po raz dzwonił, ujawniając piękną, nieco melancholijną melodię. Jakby wzywał wszystkich smutnych, chorych do nadziei.
Wychodząc z klasztoru, spotkałem przed cudownym obrazem znaną mi kobietę. Cała była we łzach. Zapytałem o powód. – W piątek idę na operację onkologiczną. Trudno o słowa. Pozostała mi nadzieja, że Słuchająca i ten pełen nadziei dzwon są dobrym znakiem, że wszystko się uda.
Wpatrzeni w zdjęcia skrótowo ukazujące tegoroczne świętowanie na wzgórzu, jak to kreślił abp Adam Szal „Jasnej Góry Podkarpacia”, zapamiętajmy i może to określenie – Matka naszej szarej codzienności”.