Cieszę się, że to mnie przypada poranne odwożenie dzieci. Droga do przedszkola zawsze jest intensywna. Wraz z odpaleniem silnika najczęściej „odpalamy” też modlitwę. Królujące ostatnio intencje to składanie Panu Bogu dziękczynienia za to, że „stworzył taki piękny świat”, oraz prośba, aby nie było już koronawirusa. Oprócz podziękowań i próśb zdarzają się też przeprosiny. Pewnego dnia zacząłem tak: „Panie Jezu, przepraszam Cię, że dziś przed wyjściem z domu tak denerwowałem się na dziewczynki i podnosiłem na nie głos. To nie powinno się wydarzyć. Dziewczynki, was też za to przepraszam. Ten poranek był dla mnie trudny”. W odpowiedzi usłyszałem od najstarszej córki: „Nic się nie stało, tatusiu. I tak jesteś kochany”. To był jeden z tych momentów, gdy moje wewnętrzne napięcie w jednej sekundzie odeszło.
Nie mam wątpliwości co do tego, że Pan Bóg przemawia przez dzieci. Tamtego poranka rzeczywiście nie było miło. Wstałem zbyt późno, dzieci wychodziły w stresie, kategorycznie gasiłem wszelkie sprzeciwy co do ubrań, typu fryzury itp., i wcale bym się nie zdziwił, gdyby moje pociechy wolały na ten temat milczeć, a tymczasem milczeć nie zamierzały, i to z jakim efektem – usłyszałem, że jestem kochany, mimo że trochę nabroiłem. Mogłem podziękować Panu Bogu za lekcję: nie muszę zasługiwać na miłość.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Częściej zdarza się, że to dzieci mają za co przepraszać na modlitwie. One z nieco większą częstotliwością sprawdzają poziom dopuszczalnych dla naszych uszu decybeli i różne inne poziomy wytrzymałości. Dużą wartością jest to, że na modlitwie wobec siebie nawzajem i wobec nas z tymi przeprosinami większych problemów nie ma, ale jest coś ważniejszego: to, że „i tak są kochane”. Te słowa to dla mnie taki Boży głos, który mówi: miłość jest bezwarunkowa. Mówi to Bóg w relacji ze mną i zaprasza do tego mnie i moją żonę w naszych relacjach z dziećmi.
Te słowa spuszczają ze mnie powietrze, pozwalają, bym nie uciekał w ślepą dyscyplinę, ale na pierwszym miejscu stawiał relację rodzica z tym nieraz obrażonym, zawstydzonym czy zwyczajnie wkurzonym maluchem.
Relacja ponad racją – oto metoda, pewien sposób na zbudowanie coraz mniej popularnego, mam wrażenie, przymiotu rodzica w relacji do dziecka, być może staroświecko brzmiącego, ale nie mam wątpliwości, że i takiego, o który trzeba powalczyć: AUTORYTETU.
Dla mnie brzmi to inspirująco, rozpala serce, pokazuje, że gdzieś w okolicach tego terminu kołacze się moje spełnienie. Czyżby to sam Bóg zapisał taki specyficzny kod w moim sercu, który mówi: „Dąż do bycia autorytetem”? Tak to odczytuję. Dlaczego to zrobił? Bo kocha i chce się ze mną podzielić swoim własnym niezmierzonym i absolutnie doskonałym Autorytetem. Jak więc ja mam być tym autorytetem? Przez miłość. Kropka.
W wieku 3-4 lat dziecko zaczyna rozumieć: „Ten mój tata i ta moja mama to nie są tacy do końca doskonali, mają wady, hmm…”. Z pewnością może to być przyczynek do budowania małej, bo małej, ale stopniowo zwiększającej się bariery. Jest jednak coś, co tę barierę burzy, a nasze niedoskonałości obraca na naszą korzyść. Niestety, dla wielu rodziców jest to nie do wyobrażenia, dla wielu rzadko wyobrażalne, tak jakby dziecko nie było w domu pełnoprawnym obywatelem. Oczywiście, chodzi o to słowo, którego z pieczołowitością uczymy nasze maluchy, a więc i sami powinniśmy wobec nich go używać: „przepraszam”.
Za tym słowem kryje się prawda o mnie. Dlaczego dziecko ma jej nie znać? Bo jest człowiekiem gorszej kategorii? Oczywiście, że nie. Sytuacje przeproszenia i pojednania zbliżają nas w sposób zadziwiający i dają grunt pod budowlę zwaną autorytetem, która nie jest pozbawiona wad, rys, pęknięć, potrzeby zmian i remontów. Autorytet nie jest idealny, ale jest prawdziwy i żyje prawdziwie – w zgodzie z tym, co mówi i komu wierzy. Jako ojciec żyję ojcostwem i dla dziecka jest to przestrzeń wspaniałego poczucia bezpieczeństwa i wzrostu, w której nie ma ono potrzeby szukać „autorytetów” wśród gwiazd estrady czy sportowych aren, bo autorytet ma w domu, w którym „i tak jest kochane”!