Marzena Cyfert: Rozpoczyna się tydzień modlitw o powołania. Jak można wytłumaczyć młodym ludziom, czym jest powołanie do życia zakonnego?
S. Judyta: Wydaje mi się, że nie można na to pytanie odpowiedzieć wprost, bo powołania do życia zakonnego nie można „wytłumaczyć”. Nie jest ono kwestią rozumowych racji, nie obraca się w kategoriach „za” lub „przeciw”. Niezależnie od tego, jaką drogę życiową człowiek wybiera, zawsze oddaje się temu, w co wierzy, w czym pokłada nadzieję. Człowiek szuka tego, co da mu spełnienie…
Czym zatem jest powołanie?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jest kwestią wiary. Tym bardziej powołanie do życia zakonnego. Jeśli ktoś rzeczywiście rozpoznaje w swym sercu wezwanie do życia zakonnego, jeśli rodzi się takie pragnienie, to nie wytłumaczy tego, bo nigdy nie znajdzie odpowiednich słów, by to opisać... Tego się po prostu doświadcza.
Jak je Siostra odkryła?
Szybko (śmiech). Pierwsza myśl o podjęciu życia zakonnego zrodziła się, gdy miałam niespełna 17 lat. A już po roku przekroczyłam klasztorne progi jako aspirantka Zgromadzenia Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus. Wszystko działo się więc bardzo szybko.
Co było impulsem?
Reklama
Pierwsza myśl zrodziła się podczas modlitwy i nie pozwoliła mi się zlekceważyć. Wydawała mi się dość dziwna, ponieważ byłam przekonana, że będę szczęśliwa jako żona i mama gromadki dzieci… Nie znałam żadnego zgromadzenia, z żadnym nie utrzymywałam kontaktu. O siostrach wiedziałam tylko, że chodzą w habitach i mieszkają w klasztorach… To naprawdę bardzo mało (śmiech).
Nie zaczęło się więc od zafascynowania siostrami?
Nie miałam żadnej wiedzy ani żadnych doświadczeń z siostrami. Była za to myśl, która z biegiem czasu przerodziła się w pragnienie. W moim odkrywaniu powołania kluczowa okazała się osoba mojego stałego spowiednika, któremu po pewnym czasie wyjawiłam ową tajemniczą myśl i muszę przyznać, że był nie mniej zdziwiony niż ja (śmiech). Myślę, że gdybym została z tą myślą sama, nie potrafiłabym jej skonfrontować w prawdzie, nie sprostałabym jej wymaganiom.
Jaka w tym rola spowiednika?
Ów kapłan bardzo mi pomógł tym, że towarzyszył, nigdy do niczego nie namawiał, niczego nie sugerował, ale za to słuchał i dawał ogromne poczucie wolności. Zapewniał, że Pan Jezus do niczego mnie nie zmusza, On jedynie pyta, czy zechcę… No i zechciałam... I przez te wszystkie lata życia w Zgromadzeniu nigdy nie żałowałam, nigdy ani przez chwilę.
Dlaczego Karmelitanki Dzieciątka Jezus?
Reklama
Gdy już powiedziałam Panu Jezusowi „tak” – wtedy zaczęłam się zastanawiać „gdzie”. Otwierając strony internetowe ze spisem żeńskich zgromadzeń, dostawałam jakiegoś szoku, że jest ich aż tyle! Czytanie wszystkich charyzmatów po kolei wydawało mi się niedorzecznością i pewnego razu stwierdziłam, i tak też powiedziałam Panu Jezusowi: Jeśli mnie chcesz, to musisz mi pokazać, gdzie mam pójść, bo ja tego wszystkiego czytać nie będę… I bardzo gorliwie zaczęłam Go o tę łaskę poznania prosić. Wzbudzałam tę intencję przed rozpoczęciem Eucharystii, albo tak po prostu jako akt strzelisty w ciągu dnia, i po kilku tygodniach dostałam odpowiedź… W sposób iście dla mnie cudowny. Usłyszałam nazwę naszego Zgromadzenia podczas kazania dla dzieci, w czasie Rorat! Aż mnie w ławkę wbiło, tak wyraźnie usłyszałam. A potem już zaczęły się poszukiwania – co to za karmelitanki, co robią, jak żyją.
Jakie było największe zaskoczenie po przekroczeniu klasztornej furty?
Wielkim zaskoczeniem było to, że siostry tak dużo się śmieją (śmiech). Tego się zupełnie nie spodziewałam, bo miałam wyobrażenie, że zakonnice są bardzo poważne i ponure. Z czasem zrozumiałam, że radość bycia na właściwym miejscu, radość życia w zgodzie ze sobą i z wolą Boga jest czymś, czego nie można ukryć, że to normalne, a wręcz naturalne.
A z rzeczy trudnych? Posłuszeństwo wydaje się dzisiaj najtrudniejszą z rad ewangelicznych. Czy się mylę?
Reklama
Myślę, że podjęcie ewangelicznej rady posłuszeństwa dla każdego jest wyzwaniem. I nawet dla nas, sióstr żyjących ślubem posłuszeństwa, bo niejednokrotnie wymaga zaparcia się swoich wyobrażeń czy własnych pomysłów. I chyba rzeczywiście, największym wyzwaniem obecnego czasu dla młodych kandydatek jest podporządkowanie się… – rozumiane bardzo szeroko. Wiele dziewczyn bowiem, które wstępują do zgromadzenia, ma już niemałe doświadczenie życiowe, zawodowe, wspólnotowe. Życie wymagało od nich odpowiedzialności i zaradności, ale też pozwalało decydować o sobie... A tu, przy wstąpieniu, trzeba się nagle podporządkować, i już nie można samej sobie dnia zagospodarować. Na wszystko jest wyznaczony czas – na modlitwę, pracę, naukę... Myślę, że to jest bardzo wymagające i jedynie osoba zdolna do przekraczania siebie wytrwa z pomocą Bożej łaski.
Czy zakonnicą staje się od razu po wstąpieniu do zgromadzenia?
Wydaje mi się, że z tym jest podobnie jak z każdym innym powołaniem. Żona i matka jest już nią fizycznie, ale wciąż uczy się nią być. Lekarz, nauczyciel i inni… Z siostrami zakonnymi jest podobnie. Jesteśmy już w zgromadzeniu, nazywamy siebie siostrami, ale dopiero z biegiem dni i lat uczymy się nimi być w pełni. Poznajemy ten nowy, trochę tajemniczy dla osób z zewnątrz styl życia. Angażujemy się w nową rzeczywistość i odnajdujemy w niej siebie. Na to potrzeba czasu oraz towarzyszenia siostry będącej jak mistrzyni.
Jak to dokładnie wygląda?
Zanim złoży się śluby, potrzebna jest tzw. formacja początkowa. W naszym Zgromadzeniu to aspirat, który trwa ok. 2 miesiące, postulat – trwa rok, oraz dwa lata nowicjatu. Potem dopiero składa się śluby czasowe, które odnawia się co rok w rocznicę ich złożenia. I po pięciu takich odnowieniach można dopiero złożyć śluby wieczyste.
Gdybym miała zapytać o dzień z życia siostry zakonnej – jak on wygląda?
Reklama
Wstajemy wczesnym rankiem. Oprócz czasu przeznaczonego na modlitwę, podejmujemy obowiązki wewnątrz domu oraz w apostolstwie zewnętrznym. Każda z nas jest zaangażowana w inny element funkcjonowania domowego gospodarstwa, jedna z sióstr gotuje, inna posługuje w pralni, kolejna dba o wystrój naszej klasztornej kaplicy. Trzeba też zadbać o ogród i obejście. Siostry pracują też poza domem jako katechetki, jest siostra organistka i zakrystianka.
Czy pojawiają się czasem rozczarowanie lub zniechęcenie?
Ponieważ życie zakonne prowadzą ludzie, a nie roboty, zdarza się i rozczarowanie, i zniechęcenie. Jest jedno lekarstwo – na kolana i przed Tabernakulum. Tylko stanięcie z tymi uczuciami przed Żywym, Obecnym Jezusem; tylko zwrócenie się do Źródła, które zrodziło pragnienie oddania się Jemu; tylko prośba o łaskę wytrwania. Jeśli chce się pozostać wiernym, nie ma innego sposobu. Czasem się frustrujemy, zawodzimy, mamy mnóstwo rozumowych racji, które nawet mogą być słuszne, ale zawsze trzeba pamiętać, że Pan Jezus też miał rację, też znał prawdę, a jednak pozwolił się przybić do Krzyża – i zrobił to z MIŁOŚCI!
Patrzę na tryskające radością buzie i zastanawiam się, jak to możliwe, że ładne, wykształcone dziewczyny i kobiety rzucają wszystko i idą do klasztoru? Ze swoją energią i zapałem mogłybyście zrobić wielką karierę w świecie…
Ja też nie rozumiem, jak to możliwe (śmiech). Ale skoro sama tego doświadczyłam, to znaczy, że realne. Gdy w moim sercu rodziło się pragnienie oddania swego życia Jezusowi w sposób całkowity, ważniejsze było, by odpowiedzieć na Jego zaproszenie. Nie skupiałam się na tym, co tracę, ale na tym, co zyskam.
Co Siostra zyskała?
Reklama
Na przykład pokój serca, który jest zrodzony z wypełniania woli Bożej. To jest coś o wiele cenniejszego niż kariera, którą mogłabym robić na własną rękę. Przedziwne jest też to, że będąc w świecie, nigdy bym pewnie nie służyła jako organistka. Miałam zupełnie inne plany zawodowe. Ale bycie w Zgromadzeniu pomogło mi na nowo dostrzec otrzymany od Pana Boga talent, który kiedyś zaprzepaściłam. Talent, który dany jest nielicznym, a którym naprawdę mogę innym służyć.
A tak po ludzku – nie szkoda strojów, dobrych kosmetyków, tego wszystkiego, co kobiety bardzo lubią?
Po ludzku czasem szkoda. I to jest normalne. Jednak nie karmimy się jedynie tym, co przyjemne dla kobiecej natury, ale też tym, co karmi nasze dusze i je ożywia. Nie negujemy kobiecego ciała, ale je wychowujemy. Czasem trzeba się o ciało zatroszczyć, bo ma nam pomagać w służbie innym, jednak zawsze roztropnie i zdrowo.
Kobieta to też macierzyństwo...
Owszem, jesteśmy powołane do macierzyństwa. Jesteśmy powołane, by dawać życie, by się o życie troszczyć, i tylko wybór bezżeństwa dla Królestwa Niebieskiego usprawiedliwia fakt, że w sposób fizyczny matkami nie jesteśmy. Natomiast bycie matką na sposób duchowy to wymóg powołania.
Kiedyś jedna z osób życia konsekrowanego żartem powiedziała mi, że prasując puryfikaterze, czuje się jak żona prasująca koszulę dla męża. Czy można się tak zakochać w Jezusie?
Myślę, że można się tak zakochać. Ja jednak osobiście wolę mówić o tym, że Pan Jezus jest moim Oblubieńcem, zamiast mężem. Dla mnie te dwa słowa znacznie się różnią.
Na czym ta różnica polega?
Reklama
Nie jesteśmy kimś na równi, jak mąż i żona. Nie łączy mnie z Nim sakrament małżeństwa, nie ślubowałam, że nie opuszczę aż do śmierci, ale przez całą wieczność. Składałam śluby na wieczność. Jezus będzie wiecznie moim Oblubieńcem, a ja wiecznie Jego oblubienicą. On – Jezus jest zawsze pierwszy, zawsze przede mną. On uniża się do mojego poziomu.
Co Siostra chciałaby powiedzieć młodym ludziom?
Aby się nie lękali zmierzyć ze swoimi pragnieniami. Aby gdy słyszą w swym sercu głos powołania, nie lękali się go nasłuchiwać. Aby nie wahali się szukać towarzyszenia mądrych kapłanów lub sióstr. Aby byli pewni, że Bóg niczego nam nie zabiera – Bóg daje wszystko.