Analiza ta nabierała w kolejnych dziesięcioleciach XVIII wieku jeszcze większego znaczenia. Rzeczpospolita, która jeszcze 100 lat wcześniej była cenionym i silnym mocarstwem, zdolnym do dwukrotnego powstrzymania potęgi muzułmańskiej pod Chocimiem i Wiedniem oraz uratowania tym samym cywilizacji europejskiej, stawała się państwem do tego stopnia słabym, że o jego losach decydowały bez żadnych oporów rządy mocarstw ościennych. Panowanie Augusta II i Augusta III Sasa pogłębiło wewnętrzną anarchię, a wśród znacznej części elity politycznej zaczęło dominować przekonanie, że Rzeczpospolita wcześniej czy później upadnie. Wielu uznało ten fakt za pewnik, któremu należy się poddać. Podjęli więc otwartą współpracę z obcymi dworami, uważając, że dobro własne trzeba stawiać wyżej niż interes wspólnoty. Podczas ostatniej wolnej elekcji na tron królewski szlachta wyniosła Stanisława Augusta Poniatowskiego, o którym warszawska ulica bez ogródek mówiła, że „najprzód siedział w łożu carycy Katarzyny, a do końca w jej kieszeni”. Próbą ratunku kraju stał się Sejm Wielki, którego obrady rozpoczęły się 235 lat temu – 6 października 1788 r. Było to jednak działanie spóźnione o kilka dekad.
Polska nierządem stoi
Reklama
Umiłowanie wolności, rozumianej przede wszystkim jako wolność osobista obywateli, stanowiło fundament ustroju Rzeczypospolitej w dobie przedrozbiorowej. Niestety, od końca XVII wieku republikański charakter Rzeczypospolitej zaczął być utrudnieniem w utrzymaniu niepodległości państwowej, zwłaszcza wobec agresywnej w stosunku do Polski polityki mocarstw ościennych. Dobrze widać to na przykładzie zasady ustrojowej, którą było liberum veto. W teorii zasada ta miała służyć jednomyślności i była ważnym symbolem podkreślającym wspólnotowy charakter Rzeczypospolitej, a jednocześnie skutecznym mechanizmem dającym równowagę między władzą królewską a wolnością szlachecką. Tymczasem liberum veto, poczynając od sejmu w 1652 i 1669 r., gdy wykorzystali je Władysław Siciński i Jan Aleksander Olizar, stało się praktycznym hamulcem stanowienia prawa na ziemiach Rzeczypospolitej; hamulcem zręcznie wykorzystywanym przez obce mocarstwa. Król pruski Fryderyk II Hohenzollern napisał w 1740 r. do swego posła w Warszawie: „Za złoto wszystko można w Polsce zdziałać”. W tym samym liście przesłał też jasne instrukcje: „Nie ma potrzeby Panu powtarzać, że zwiększenie armii koronnej stanowi rzecz najbardziej mi na świecie szkodliwą dla mych interesów; winien Pan użyć wszelkich możliwych środków, aby spowodować upadek tej propozycji, nawet jeśli do tego celu trzeba będzie sejm zerwać”. Takie praktyki stawały się codziennością. Na przestrzeni kilkudziesięciu lat sejm został zerwany aż siedemdziesiąt trzy razy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
O tym, jakie skutki może przynieść wolność przekształcająca się w anarchię, przekonywało wówczas wielu wybitnych myślicieli i reformatorów. Ksiądz Stanisław Konarski w traktacie O skutecznym rad sposobie przekonywał, że wolność zewnętrzna wymaga ograniczenia tego, co współobywatele uznawali za gwarancję wolnego ustroju. „Gdzie będzie wolność – pytał retorycznie – kiedy zginie sama Rzeczpospolita?”. Nie kwestionował republikańskich zasad ustrojowych, przestrzegał jednak, żeby wolność nie przekształciła się we własną karykaturę prowadzącą do anarchii. „Pod anarchią trwać długo żadne państwo nie może”.
Kondominium rosyjsko-pruskie
Reklama
Konarski, widząc, że klasa polityczna nie dostrzega lub nie chce dostrzegać zagrożenia, podjął próbę wykształcenia nowej elity w duchu dobrze rozumianego patriotyzmu. Służyć miało temu powołane przez niego Collegium Nobilium. Stało się ono kuźnią talentów dla tych, którzy chcieli położyć kres zgubnej zasadzie, że „nierząd jest gwarantem spokojnego istnienia kraju”. Konarski wskazywał mocno, że uzależnianie kraju od woli obcych dworów zakończy się katastrofą. Napisał: „Wszelcy sąsiedzi naturalnie szukają nie naszego, lecz swego pożytku. Opieka sąsiedzka może być macochą naszej swobody, matką jej być nie może (...). Niechaj wyzbędą się, błagamy, cudzoziemcy tej niespokojnej troski o nasze rzeczy, i niech nie ofiarowują swego oręża ani załogi na przekór naszym prośbom (...). Ci cudzoziemcy, co taką nam obiecują opiekę, nigdy nie dołożą starań, abyśmy my, Polacy, byli zgodni (...), ale raczej postarają się zakłócić nas i rozerwać (...). A potem krzyczeć będą, że się podzieliła Rzeczypospolita, którą sami roztargną”.
Niestety, nadal wielu liczących się luminarzy Rzeczypospolitej, mieniących się elitą państwa, tak bardzo wierzyło w słabość własnego kraju i w jakimś sensie w nieuchronność jego upadku, że zamiast go skutecznie reformować i wzmacniać postanowiło powierzyć jego przyszłość obcym dworom, by czerpać przy tym osobiste korzyści. Praktyką codzienną były wizyty polskich magnatów w pałacu ambasadora Rosji w Warszawie Mikołaja Repnina, gdzie przy suto zastawionych stołach otrzymywali oni wyraźne instrukcje, jakie decyzje mają podejmować. Wracali z tych wizyt bogatsi w otrzymane gwarancje utrzymania przywilejów i w niemałe pieniądze lub obietnice pożyczek na spłaty prywatnych długów. Ośrodkiem władzy w miejsce Zamku Królewskiego stawała się rezydencja ambasadora Rosji. Kulminacją stało się przyjęcie przez Sejm w lutym 1768 r. „Traktatu wieczystej przyjaźni pomiędzy Rosją a Rzecząpospolitą”. Kilka dni później patriotyczna część szlachty zawiązała w Barze konfederację. W ciągu 4 lat zaciekłych zmagań, toczonych na prawie całym obszarze Rzeczypospolitej, ten zryw wolności został utopiony we krwi przez wojska rosyjskie. Ci, którzy przeżyli, stali się pierwszymi Polakami wytyczającymi zesłańcze szlaki na nieludzkiej Syberii. A Rosja, wspólnie z Prusami i Austrią, dokonała wtedy pierwszego rozbioru Polski.
Sejm Wielki
Sejm Wielki był już ostatnią próbą uratowania Rzeczypospolitej przez obóz patriotyczny skupiony wokół Stanisława Małachowskiego, Adama Jerzego Czartoryskiego i Hugona Kołłątaja. Zawiązano na nim konfederację generalną, co uniemożliwiało jego zerwanie. Już w pierwszych jego dniach podjęto przez aklamację uchwałę o zwiększeniu liczebności wojsk Rzeczypospolitej do 100 tys. i rozpoczęto prace nad reformą ustrojową kraju. Wywołało to natychmiastowy sprzeciw Petersburga. 5 listopada 1788 r. ambasador rosyjski grzmiał do króla, posłów i senatorów, że jakiekolwiek próby zmiany ustroju Polski zostaną uznane przez cesarzową Katarzynę za niemalże „stan wojny”. Król Poniatowski straszony był wielokrotnie, że jego akceptacja dla reform kraju spowoduje, iż z carskiego dworu przestaną płynąć pieniądze na pokrycie jego prywatnych wielomilionowych długów. Determinacja patriotów była jednak ogromna, co znalazło swój wyraz w ustawie rządowej przyjętej 3 maja 1791 r., czyli w pierwszej europejskiej ustawie konstytucyjnej. Jak napisał Kołłątaj, była ona „ostatnią wolą i testamentem gasnącej Ojczyzny”. Wzmacniała Rzeczpospolitą, likwidując zgubne dla niej zjawiska takie jak wolna elekcja czy liberum veto, wprowadzała nowoczesny trójpodział władzy, przywileje dla mieszczan, opiekę rządową dla włościan. Jej istota zawierała się jednak w słowach preambuły, w której stwierdzano, że akt został przyjęty w sposób wolny „od hańbiących obcej przemocy nakazów”. To oznaczało, że Polacy sami chcą decydować o swym losie. Było to nie do przyjęcia zarówno dla mocarstw ościennych, jak i dla rodzimych zdrajców. W imię obrony rzekomo zagrożonej demokracji szlacheckiej reprezentanci obcych interesów zawiązali w Targowicy konfederację i poprosili „zagranicę”, czyli Imperatorową Rosji, o ratunek. Ta nie czekała długo z odpowiedzią. „Wziąwszy pod uwagę niestałość i lekkomyślność narodu polskiego, jego stwierdzoną ku Rosji nienawiść, (...) przychodzimy do przekonania, że nie możemy w nim mieć sąsiada spokojnego i bezpiecznego dopóty, dopóki nie będzie doprowadzony do zupełnej bezsilności i niemocy” – napisała Katarzyna, uzasadniając zbrojny najazd na broniącą swych suwerennych praw Polskę; później argumentowała, dlaczego zawarła pakt z Prusami, który wymazał Rzeczpospolitą na półtora wieku z map świata.
Te tragiczne dzieje były żywe w świadomości następnych pokoleń Polaków wraz ze starożytną maksymą, która w tej części świata jest prawdziwa jak mało gdzie: historia repetere placet – historia lubi się powtarzać.
Autor jest historykiem, szefem Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych.