Papież potrafi formułować swoje myśli – zarówno w przemówieniach, jak i na piśmie – przy pomocy języka strawnego dla przeciętnego odbiorcy, niemającego przygotowania teologicznego. Ale jest w tej beczce miodu i łyżka dziegciu: jędrności języka nie zawsze towarzyszy teologiczna precyzja. W rezultacie już na początku pontyfikatu otrzymaliśmy „zagwozdkę” w postaci niejednoznacznych sformułowań zawartych w ósmym rozdziale adhortacji apostolskiej Amoris laetitia, które otworzyły drogę do rozmaitych interpretacji w kwestii przystępowania do Komunii św. osób żyjących w związkach niesakramentalnych.
Na pewno za niezwykle cenną, płynącą z samego serca Ewangelii należy uznać troskę Franciszka o to, aby Kościół wychodził na peryferie, do ludzi poranionych, pogubionych, pogrążonych w biedzie materialnej i duchowej. Mocno przemawia obraz Kościoła jako „szpitala polowego” dla ciężko rannych. Ale i tu rodzi się wątpliwość: czy papież nie zranił tych katolików, którzy starają się wieść poprawne życie? Z doświadczenia wiem, że jest ono prawdziwą walką duchową i nie ma nic wspólnego z tym, co określił on jako „poprawne na zewnątrz życie człowieka spędzającego dni bez stawiania czoła poważnym trudnościom”...
Cenię sobie też symboliczną wymowę decyzji Franciszka, który po wyborze na Stolicę Piotrową postanowił na stałe zamieszkać w Domu św. Marty, rezygnując z apartamentów w Pałacu Apostolskim. Świadomie czy nie, ale tym gestem pokazał, że wszelka kościelna wystawność i przepych zaprzeczają duchowi Ewangelii.
Pomóż w rozwoju naszego portalu