Ks. Rafał Witkowski: Od młodości była Pani związana z Krucjatą Eucharystyczną przy parafii Chrystusa Króla w Gorzowie Wlkp, gdzie posługiwali misjonarze oblaci Maryi Niepokalanej. Przez lata życia zawodowego wiara w pani życiu odgrywa ważną rolę. Również w Apostolacie Maryjnym, który współtworzyła Pani w parafii św. Wojciecha w Gorzowie. Jak zaczęła się droga formacji we wspólnocie Kościoła?
Karolina Kaczmarek: Miałam wtedy 16 lat. Byłam w Krucjacie Eucharystycznej. Spotkania odbywały się regularnie: najpierw co tydzień, później co miesiąc. Ks. Kazimierz Łabiński powierzył mi grupę najmłodszych dzieci – od 5 lat wzwyż. Prowadziłam spotkania z nimi. Była modlitwa, czytanie Pisma Świętego, a także zabawa. Ks. Łabiński przykazał mi, żeby nie było nudno! Dlatego organizowałam różne gry i zabawy. Pamiętam, jak graliśmy w „dwa ognie” przed budynkiem przy ul. Woskowej. Po Mszy św. wieczornej szliśmy jeszcze na boisko przy szkole przy ul. Przemysłowej. To były radosne, piękne chwile.
Wspomina Pani ks. Kazimierza Łabińskiego, misjonarza oblata, pierwszego powojennego proboszcza parafii Chrystusa Króla w Gorzowie Wlkp., który był też współtwórcą i redaktorem naczelnym ważnego czasopisma ukazującego się w latach 1946-53. Nosiło ono nazwę: Tygodnik Katolicki. Pismo Religijne dla Ziem Odzyskanych. Jakim duszpasterzem był ks. Łabiński?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
To był tak oddany człowiek, że dzisiaj – z perspektywy moich 90 lat – wydaje mi się, że takich ludzi już chyba nie ma. Ks. Kazimierz Łabiński chciał każdego od dziecka czegoś nauczyć. Przykładowo uczył młodzież pisania na maszynie, aby w ten sposób przygotować ich do pracy. Prowadził kursy korespondencyjne. Organizował też dla nas – dzieci i młodzieży – wyjazdy wakacyjne. Były nas zawsze duże grupy: najmniej było nas 70-80 dzieci. W sanktuarium Krzyża Świętego było nas aż 116. Jak wielka to odpowiedzialność! Oprócz księdza była jeszcze siostra zakonna i pani do pomocy, która gotowała nam obiady. Trudno to sobie dzisiaj wyobrazić, ale z ks. Łabińskim zwiedziliśmy całą Polskę, jeżdżąc dużym samochodem, który miał plandekę i poustawiane w rzędy ławki. Bywaliśmy w wielu miejscach, np. w Częstochowie, Markowicach, Krakowie, Wieliczce, Kołobrzegu, Międzyzdrojach, Gietrzwałdzie, Malborku, Poznaniu, Gnieźnie, a także w górach. Spało się skromnie, na materacach, ale radości i modlitwy było pełno. Jeden z kolegów grał na akordeonie, były potańcówki. Wędrowaliśmy po lasach, były wspólne ogniska. Nie zabrakło Mszy św. i pogawędek religijnych, które ks. Łabiński głosił. Najczęściej odwoływał się do życiorysów znanych świętych. Zwiedziliśmy z nim prawie całą Polskę. Jako dzieci mieliśmy zapewnione wakacje i formację.
Ze wspomnień wiadomo, że w ciągu 14 lat duszpasterstwa w Gorzowie, ks. Łabiński zorganizował ponad 150 wycieczek dla dzieci oraz kilkanaście obozów dla młodzieży. Warto podkreślić, że największą wycieczką była ta z okazji święta Ziem Odzyskanych w 1946 r., kiedy to barkami po rzece Warcie przewiózł do Santoka ponad 1800 osób. Jak wyglądała posługa ks. Kazimierza w parafii?
Reklama
Był zawsze blisko ludzi. Ileż pozostało po nim miłych wspomnień! Odwiedzał nas, nie tylko naszą rodzinę, ale wszystkich parafian. Gdzie tylko była potrzeba, pomagał też finansowo. Pamiętam jak dziś, gdy pytał, ile potrzeba na lekarstwa i zaraz dawał pieniądze do kieszonki. Uratował też jedną z moich koleżanek, sprowadzając dla niej lekarstwo z zagranicy. Zmarła dopiero 2 lata temu. Zorganizował „Tygodnik Katolicki”, który później był zabroniony. Wszyscy bardzo chcieliśmy, żeby pismo ukazywało się w dalszym ciągu, więc ogromną grupą poszliśmy do urzędu i nie było rady. Musieli się ugiąć. Ks. Kazimierz bardzo dbał o parafian. Organizował duszpasterstwo grup parafialnych i piesze pielgrzymki, np. do sanktuarium w Rokitnie czy do Ulimia. Funkcjonowała bardzo aktywna grupa ministrantów, a także Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży czy Krucjata Eucharystyczna. Jako proboszcz ks. Łabiński dbał też o budynek kościoła. Wszystko było dobrze uporządkowane. Dzięki niemu parafia żyła bardzo prężnie.
Obecnie przy kościele Chrystusa Króla w Gorzowie Wlkp. stoi pomnik upamiętniający ks. Kazimierza Łabińskiego. Obelisk został uroczyście pobłogosławiony 25 listopada 2007 r. Kto podjął tę inicjatywę?
Zebraliśmy się w grupę, liczącą ok. 12 osób, w której był między innymi Bronisław Szpakowski. Postanowiliśmy zrobić coś, co pozostanie po ks. Łabińskim w tej parafii. Inicjatywę podjęliśmy w czasie, kiedy proboszczem parafii był obecny biskup diecezji, ks. Tadeusz Lityński.
Po pięknych doświadczeniach formacji w Kościele, przyszedł czas na małżeństwo i rodzinę... Całe życie zawodowe pracowała Pani w telekomunikacji w Gorzowie. To aż 43 lata w jednej pracy. Podjęła Pani nową aktywność w Kościele...
Reklama
Zamieszkaliśmy na terenie parafii św. Wojciecha w Gorzowie. Prawdziwym „zastrzykiem” dla mojego życia duchowego stał się Apostolat Maryjny. Zaangażowałam się w tę grupę, kiedy to w 1987 r. przyjechał do naszej parafii ks. Teofil Herrmann i chciał założyć nową wspólnotę. Początkowo nie chciałam się zapisać, bo chorowałam, ale koleżanki mnie zachęciły czy nawet „przymusiły”. I tak zostałam – na wiele lat. Przez długi czas byłam w naszej parafii przewodniczącą Apostolatu Maryjnego. Poznałam ówczesnego moderatora diecezjalnego p. Tadeusza Szadkowskiego, który zachęcił, abyśmy z ks. Teofilem spotkali się w moim mieszkaniu. Było to w jakichś trudnych okolicznościach, kiedy w kontekście sytuacji politycznej lat 80. potrzebowaliśmy duchowej otuchy, a tę dał nam ks. Herrmann. W Apostolacie w parafii na przestrzeni lat mieliśmy też zawsze księdza opiekuna, którym był jeden z wikariuszy.
Jak wyglądała formacja w Apostolacie Maryjnym?
Organizowaliśmy comiesięczne spotkania 27. dnia miesiąca, zawsze zakończone Mszą św. Byłam odpowiedzialna za prowadzenie spotkania, a także za przygotowanie intencji. Wszystko odbywało się według konspektów, z przygotowanych przez ks. Teofila Herrmanna materiałów formacyjnych. Członkostwo w Apostolacie Maryjnym ukształtowało mnie duchowo. Miałam takie poczucie, że każdy 27. dzień miesiąca (dzień objawień Matki Bożej św. Katarzynie Laboure) to dzień oddany tylko Matce Bożej. Nawet moje koleżanki wiedziały, że każdego 27. dnia miesiąca mam po południu spotkanie, a od rana przygotowuję część formacyjną i tego dnia jestem „wyłączona” dla otoczenia. Wiedziały, żeby tego dnia do mnie nawet nie dzwonić.
Jak reagowała na to Pani rodzina?
Moi bliscy – mąż, córka, syn – zawsze mnie wspierali. Syn potrafił wziąć urlop, żeby zawieźć mnie i inne członkinie Apostolatu Maryjnego do Zielonej Góry na coroczne diecezjalne spotkanie.
Czy może opowiedzieć Pani coś ze swojego życia rodzinnego?
Reklama
Kiedy miałam 23 lata, wyszłam za mąż. W wieku 25 lat urodziłam córkę, a już za rok urodził się syn. Maż był bardzo pracowity. Moja mama na początku dużo pomagała mi w wychowaniu dzieci. Jako rodzina bardzo się wspieraliśmy. Potem jeszcze wychowaliśmy trójkę dzieci przysposobionych. Dziś mówią na mnie „babcia”, dzwonią, odwiedzają. To dla mnie wielka radość. Muszę powiedzieć, że jak moje koleżanki czasami narzekają, że dzieci żyją różnie, to nam się dzięki łasce Bożej udało. Potrzeba tylko cierpliwości.
Obecnie nieczęsto się zdarza, żeby całe życie zawodowe pracować w jednym zakładzie. Jak wspomina Pani te 43 lata w gorzowskiej telekomunikacji?
W pewnym okresie mojej pracy dyrektor zachęcał mnie, żebym zgodziła się na stanowisko kierownika. A ja powiedziałam, że do partii się nie zapiszę. On mi na to, że będzie za mnie płacił składki. Odparłam mu, że nie o to chodzi i że mogę podjąć się stanowiska kierowniczego, ale naprawdę nie przystąpię do partii. Proszę sobie wyobrazić, że w całym zakładzie pozostało tylko 2 pracowników niepartyjnych: ja jako kierownik i przewodnicząca rady zakładowej. Dziś jestem po 2 zawałach. Mam jeszcze blok w lewej komorze, nie powinnam żyć. A ja żyję. Komu ja jestem potrzebna?
Panu Bogu na pewno! Pani historia to piękny obraz życia, z jednej strony zwyczajnego, a z drugiej – pełnego łaski. Począwszy od młodzieńczych spotkań w duszpasterstwie ks. Kazimierza Łabińskiego, po wychowanie dzieci, aż do wieloletniej formacji w Apostolacie Maryjnym. To dla nas świadectwo, że Kościół jest miejscem, gdzie człowiek dojrzewa i przekazuje wartości kolejnym pokoleniom.