Sierpień 1980 r. oraz powstanie Solidarności były dla pokolenia dojrzewającego w czasach kryzysu PRL wielkim doświadczeniem wspólnoty wartości i wspólnego działania.
Nowa nadzieja
31 sierpnia 1980 r., dzień podpisania tzw. porozumień gdańskich, kończących fale strajków, słusznie nazywany jest aktem fundacyjnym Polski niepodległej, gdyż mimo dramatycznej historii lat 80. XX wieku nieodwracalnie zmienił bieg polskiej historii. Porozumienia społeczne, do których komuniści zostali zmuszeni, opierały się jednak na kruchym fundamencie mocno ograniczonego zaufania do władzy, skłonnej do nadużywania przemocy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W społeczeństwie powróciło wówczas poczucie siły, zapamiętane z czasów wizyty Ojca Świętego do ojczyzny sprzed roku. „Sierpień (...) pokazał faktyczną słabość partii komunistycznej w Polsce. Nikt nie może mieć wątpliwości, że społeczeństwo powiedziało «nie» nie tylko kierownictwu partyjnemu, lecz całej PZPR” – napisano w prasie niezależnej. Miliony ludzi znalazły niezależnego od władzy reprezentanta swoich aspiracji i interesów.
Zaczynała się nowa epoka – wielki krok ku odbudowie wspólnoty i niepodległej RP został dokonany.
Łamanie kręgosłupa
Reklama
Łamiący monopol władzy wielki ruch społeczny od początku stanowił śmiertelne zagrożenie dla fundamentów systemu władzy komunistycznej. Dlatego już jesienią 1980 r. tworzył się plan wprowadzenia stanu wojennego, konsultowany z Kremlem. Głównym jego celem było rozbicie nie tylko Solidarności, ale także powstałej w tym czasie wspólnoty obywatelskiej zrodzonej wokół programu zmian w kraju, opartej na wspólnych wartościach.
Podczas stanu wojennego głównym narzędziem niszczenia wspólnoty było stosowanie przemocy. Służyły jej: represyjne prawo, podległe reżimowi sądy, więzienia i miejsca internowania oraz przerwana łączność i ograniczenia w poruszaniu się po kraju. Internowano nie tylko czołowych aktywistów ruchu, ale także osoby z tzw. drugiego rzędu, zgodnie z totalitarną logiką obliczoną na zneutralizowanie elit przywódczych. Zbudowany wtedy aparat przemocy miał służyć zastraszeniu i sparaliżowaniu wszelkiego oporu oraz całkowitemu podporządkowaniu sobie społeczeństwa. Użycie broni palnej w czasie pacyfikacji niektórych strajkujących załóg miało przynieść mrożący efekt. Strach miał niszczyć więzi i atomizować wspólnotę.
Reklama
Internując tysiące mężczyzn, aparat władzy wypowiedział wojnę ich rodzinom. Żony musiały uporać się z traumatycznymi przeżyciami dzieci, które widziały brutalnie wyłamywane nocą drzwi, powtarzające się rewizje. Problemem były, zwłaszcza na początku, brak informacji o losie internowanych, a później organizacja wyjazdów do miejsc internowania oraz dostarczenie im doraźnej pomocy w postaci paczek w warunkach reglamentacji benzyny i totalnych braków na rynku. Zdarzały się także groźby zabrania dzieci i próby szantażu, by wpływać na internowanych mężczyzn. Internowane matki dręczył codzienny niepokój o los dzieci i bliskich. Do tego poddawane były nierzadko szantażowi zmierzającemu do narzucenia im współpracy z SB.
Niszczeniu Solidarności służyły także tzw. weryfikacje dokonywane przez specjalne komisje, czyszczące szeregi pracownicze z działaczy bądź sympatyków ruchu. Aresztowani i poddani weryfikacji spotykali się często z próbami szantażu, którego celem były zmuszenie ich do donoszenia na innych oraz werbunek na tajnych współpracowników służb. Osoby zaangażowane w działalność Solidarności często zwalniano z pracy lub przenoszono na gorsze stanowiska. W miejsce zdelegalizowanej Solidarności powołano do życia kontrolowany przez władze nowy związek zawodowy – OPZZ. Z kolei wprowadzone w cieniu przemocy drakońskie podwyżki cen detalicznych żywności, opału i energii, które pogłębiły już i tak trudne warunki życia przeciętnego Polaka, miały skupić ludzi wyłącznie na sprawach codziennej troski o byt materialny, o przetrwanie.
Reklama
Odrębnym aspektem rozbijania wspólnoty była propaganda uprawiana przez telewizję i rzecznika rządu Jerzego Urbana, nazwanego „Goebbelsem stanu wojennego”. Opluwająca Solidarność i jej przywódców, szydząca z oporu, pełna arogancji i pogardy dla przeciwnika sączyła jad nienawiści. Władza próbowała także manipulować Kościołem. Z jednej strony pojawiały się w oficjalnej prasie komunikaty o kolejnych posiedzeniach tzw. komisji wspólnej rządu i episkopatu, pełne okrągłych sformułowań mających stworzyć wrażenie zbieżności stanowisk, a z drugiej – zaczęto polowanie na niepokornych księży, którzy mieli odwagę mówić prawdę. Specjalną troską operacyjną SB otoczyło ks. Jerzego Popiełuszkę i środowisko wyrosłe przy kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, które stało się symbolem solidarnego oporu.
Rosnące represje oraz malejący opór społeczny generowały podziały w Solidarności podziemnej. Zaczęły się one najpierw we Wrocławiu, gdzie powstała Solidarność Walcząca na czele z Kornelem Morawieckim. W kolejnych latach, od kiedy komuniści zaczęli realizować strategię pogłębiania podziałów w elitach związku oraz próby dogadania się z częścią działaczy skupionych wokół Lecha Wałęsy, doprowadzono do trwałego pęknięcia w dotychczasowych władzach związku. Wykreowana przez generałów Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka tzw. opozycja konstruktywna stała się partnerem władzy w rokowaniach Okrągłego Stołu z początku 1989 r. W tym samym czasie SB mordowało zaangażowanych przez lata w działalność opozycyjną księży: Stefana Niedzielaka, Stanisława Suchowolca, a nieco później Sylwestra Zycha.
Obraz po wojnie
Reklama
Bilans stanu wojennego z perspektywy doświadczenia wspólnoty budowanej od sierpnia 1980 r. był bolesny. Wprawdzie Solidarność przetrwała, a jej ideały nie przestały pociągać, również dzięki autorytetowi i wsparciu Jana Pawła II, ale cena, którą za to zapłaciliśmy była ogromna. Odbudowana na podstawie umów Okrągłego Stołu nigdy nie wróciła już do swej siły i autorytetu z lat 1980-81. Do tego wracała na scenę głęboko podzielona. Polaryzacja w szeregach opozycji położyła się cieniem na tzw. wyborach kontraktowych w 1989 r. Wygenerowane wówczas podziały przetrwały, a ich echa słychać nawet w dzisiejszej wojnie polsko-polskiej.
Trzeba też przyznać, że nie wszyscy oparli się przemocy i presji, co jest naturalne. Wielu ludziom złamano kręgosłup moralny. Jedni wyjeżdżali z kraju dobrowolnie, inni czuli się przymuszeni do przyjęcia proponowanych przez władze paszportów „w jedną stronę”, jeszcze inni, gdy wychodzili z „internatów”, podpisywali tzw. lojalki i żyli przez lata z poczuciem winy. Wielu nie odzyskało pracy, a w czasach transformacji zostali zapomniani albo żyli na głodowych rentach, mając poczucie krzywdy, zwłaszcza gdy konfrontowali swoje położenie z uwłaszczającymi się na własności państwowej byłymi aktywistami PZPR oraz z przywilejami byłych funkcjonariuszy SB. Pogrążeni w żałobie po stracie bliskich (ok. 100 osób) żyli w poczuciu krzywdy i niesprawiedliwości, gdyż kaci i ich mocodawcy na mocy umów okrągłostołowych nie ponieśli żadnej odpowiedzialności. Stan wojenny przerwał rewolucję moralną i społeczną rozpoczętą w sierpniu 1980 r., a ostatecznie otworzył drogę dla tzw. reglamentowanej rewolucji, która zgodnie z warunkami kontraktu Okrągłego Stołu, a wbrew woli społeczeństwa wyrażonej w wyborach, zapewniała komunistom realną władzę oraz stworzyła im warunki miękkiego lądowania w nowej rzeczywistości, której przede wszystkim oni sami czuli się beneficjentami.
Tymczasem przeciętny zjadacz chleba, upodlony trudem zdobywania podstawowych środków do życia w warunkach totalnych braków na rynku, mógł czuć się zlekceważony i oszukany. Bo wprawdzie następował powolny demontaż starego systemu, ale przemiany odbywały się w atmosferze bolesnego deficytu prawdy i sprawiedliwości, które stanowiły przecież fundament pierwszej Solidarności. Dlatego też nie udało się odbudować skali entuzjazmu wspólnoty z czasów „karnawału Solidarności” ani w 1989 r., ani w kolejnych dekadach transformacji ustrojowej.
