Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich wystosowało ostatnio list - apel, zaadresowany „Do dziennikarzy świata”, w którym apeluje o zaprzestanie używania określeń „polskie obozy koncentracyjne”. Chciałbym jednak zauważyć, że tych nieprawdziwych, oszczerczych określeń używają nie tyle „dziennikarze świata”, co niektórych tylko gazet i rozgłośni radiowo-telewizyjnych: New York Times, Le Monde, Die Zeit... Można je zliczyć na palcach rąk i nóg. „Dziennikarzy świata” jest znacznie więcej... Cechą wspólną mediów, uporczywie używających takich sformułowań, jest na ogół kapitał żydowski, stanowiący dominujący udział w strukturze własnościowej tych mediów.
W prasie niemieckiej określenia takie pojawiły się od czasu, gdy przed 2 laty kanclerz Schroeder żachnął się publicznie, że dość już bicia się w piersi przez Niemców za skutki II wojny światowej. W prasie żydowskiej natomiast określenia takie mnożą się od czasu, gdy w 1996 r. sekretarz Światowego Kongresu Żydów - Singer - zapowiedział, że jeśli Polska nie zaspokoi żydowskich żądań materialnych, wysuwanych przez „przedsiębiorstwo Holocaust” (wyrażenie prof. Normana Finkelsteina), to będzie upokarzana na arenie międzynarodowej. Używanie określeń „polskie obozy koncentracyjne” jest właśnie takim upokarzaniem. Co do motywów niemieckich, sądzę, że ta nieprawdziwa terminologia wpisuje się w coraz wyraźniejszą politykę niemiecką: wybielania się z win II wojny światowej, mniej lub bardziej udolnych prób przerzucania tej odpowiedzialności na innych. Jakby bowiem na ironię - w przeddzień międzynarodowych obchodów kolejnej rocznicy wyzwolenia Oświęcimia w Parlamencie Europejskim zaproponowano podjęcie rezolucji z użyciem słowa „obozy nazistowskie” zamiast „obozy niemieckie”. Propozycje tę zgłosili zgodnie dwaj eurodeputowani: Sara Ludford - angielska Żydówka i Daniel Cohen-Benedit - kiedyś Żyd francuski, dziś Żyd niemiecki, były komunista wydalony z Francji za skrajne lewactwo, dziś „zielony”. Rezolucja nie przeszła wskutek polskiego protestu, podchwyconego przez niemieckiego deputowanego Schultza: wydaje się wszakże, iż nie dlatego, że p. Schultz sympatyzuje z Polakami i prawdą, ale dlatego, iż zorientował się szybko, iż przyjęcie teraz takiej rezolucji przez Parlament Europejski mogłoby fatalnie zaważyć na wynikach referendum w Polsce w sprawie konstytucji europejskiej... Dla polityki niemieckiej ważniejsze jest póki co, by Polska, przyjmując tzw. konstytucję europejską, straciła suwerenność na rzecz nowej Unii Europejskiej (już nie „związku państw”, a „państwa związkowego”), niż jakieś tam werbalne przepychanki, do których zresztą łatwiej i z lepszym skutkiem można będzie powrócić, gdy już Polska tę suwerenność utraci. „Nie płoszmy ptaszka, niech mu się zdaje, że naszej Partii sił już nie staje” - jak to pisał Janusz Szpotański w swym świetnym Towarzyszu Szmaciaku.
Kierując tedy rozmaite apele i protesty do „dziennikarzy świata” warto pamiętać, że jednak właściwym adresatem tych apeli powinni być politycy, i to wcale nie aż całego świata, ale tylko niektórych krajów. Na politykach jednak apele niekoniecznie robią pożądane wrażenie, zwłaszcza jeśli to nie sygnatariusze tych apeli wybierają ich do władzy. Adresatem takich apeli, jeśli już, powinni być przede wszystkim politycy polscy, gdyż to na nich spoczywa obowiązek przeciwstawiania się nieprzyjaznej Polsce cudzej polityce: czy jest to polityka niemiecka, żydowska czy jakakolwiek inna. Toteż podpisałbym się pod takim apelem - o stanowczą reakcję polityczną - gdyby skierowany został np. do prezydenta Kwaśniewskiego czy premiera Belki. Do „dziennikarzy świata” apelować nie chcę: większość z nich to rzetelni dziennikarze, a do tych, co łżą za pieniądze, awanse i inne korzyści - po co apelować? Wszak robią to świadomie, na polityczne zamówienie.
Z polskiego punktu widzenia patrząc, ważne byłyby np. obchody międzynarodowe pod szyldem „Nigdy więcej paktu Ribbentrop-Mołotow”, albo „Nigdy więcej Jałty”, zwłaszcza wobec pewnych tendencji pojawiających się w UE (strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie, rosnąca rola ponadrządowej unijnej nomenklatury). Ale tu nawet na „dziennikarzy świata” nie ma co liczyć i rodzimych polityków nikt nie wyręczy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu