Reklama

30-lecie kapłaństwa ks. dr. prał. Tadeusza Pajurka

Chcę być świadkiem Chrystusa

Niedziela lubelska 32/2010

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Urszula Buglewicz: - Kiedy Ksiądz postanowił, że zostanie kapłanem?

Ks. Tadeusz Pajurek: - Jako mały chłopiec bardzo pragnąłem zostać ministrantem. Jednak mieszkałem na wsi, do kościoła miałem 6 kilometrów i szansa na to, by spełniło się moje marzenie, była niewielka. Gdy o moim pragnieniu usłyszał ksiądz katecheta, który przygotowywał mnie do I Komunii św., wręczył mi książeczkę do ministrantury i w 1963 r. zostałem ministrantem. Już wtedy marzyłem też o tym, by zostać kapłanem, ale jeszcze nikomu nie mówiłem o swoim pragnieniu. Gdy miałem 15 lat, powiedziałem rodzicom, że chcę iść do liceum; rozpocząłem więc naukę w LO w Kazimierzu Dolnym, a po maturze wstąpiłem do seminarium duchownego. Pamiętam moje pierwsze spotkanie z seminarium: potężne mury, kościół, cisza…

- A w czasie formacji seminaryjnej papieżem został Polak…

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

- O wyborze kard. Karola Wojtyły na papieża dowiedzieliśmy się w czasie naszego pobytu w górach, bo z seminarium często wyjeżdżaliśmy w góry. Pamiętnego dnia byliśmy na Rusinowej Polanie. Jakiś góral przyszedł do naszej gospodyni i powiedział, że Polak został papieżem. Gaździna była poruszona; okazało się, ze zna papieża, bo on podczas swoich górskich wędrówek pił wodę ze strumyka przy jej domu… W związku z pierwszą pielgrzymką Jana Pawła II do Polski mieliśmy przyspieszone święcenia diakonatu, tak, byśmy mogli pojechać na spotkanie z Papieżem do Częstochowy i pomóc w rozdzielaniu Komunii św. pielgrzymom. Dzięki Janowi Pawłowi II nasz czas oczekiwania na kapłaństwo wypełniła jeszcze większa radość.

- Jak wspomina Ksiądz czas przyjęcia święceń kapłańskich?

- Dzień 15 czerwca 1980 r. był przeze mnie bardzo oczekiwany, przeżywany w łączności z Janem Pawłem II. Pamiętam, że cała moja rodzina przyjechała do katedry. Ja i moi koledzy po rekolekcjach byliśmy bardzo poruszeni świadomością, jak wielki dar otrzymujemy. W czasie modlitwy Litanią do Wszystkich Świętych, gdy leżeliśmy krzyżem, próbowaliśmy choć trochę uświadomić sobie, jak wielkie rzeczy dokonują się w naszym życiu. Później uroczysta prymicja w kościele parafialnym i wielkie świętowanie: banderia konna z mojej rodzinnej wioski, kwiaty, orkiestra i bezalkoholowa zabawa. I pierwsza nominacja do pracy w Hrubieszowie.

- Zapewne towarzyszyła temu wielka radość i zapał do pracy?

Reklama

- Gdy oznajmiłem rodzicom, że otrzymałem nominację do Hrubieszowa, bardzo się zmartwili. Nikt z nas nie znał tamtych stron, a w świadomości najbliższych to była już prawie Ukraina. Ale gdy tylko pojechałem do pierwszej parafii i poznałem wiernych, okazało się, że są to wspaniali ludzie. Także mój pierwszy proboszcz, śp. ks. Edward Kłopotek, potrafił stworzyć wspaniałą atmosferę kapłańskiej jedności. Parafia była bardzo duża, 15 tys. wiernych. Ja miałem nawet po 40 godzin katechezy w tygodniu, nie tylko w przykościelnych salkach katechetycznych, ale także w punktach nauki religii w różnych domach na wioskach, do których dojeżdżałem „ciuchcią”, czy nawet chodziłem pieszo. Mimo trudności, przeżyłem tam wspaniałe doświadczenie Kościoła w parafialnej wspólnocie. Z tamtego czasu pamiętam, że ludzie byli bardzo wdzięczni, przy parafii rozwijał się Ruch Światło-Życie. Kościół był jedynym miejscem spotkań dla tych, którzy chcieli poznać prawdę, czy po prostu mądrze spędzić czas. Młodzi dosłownie garnęli się do Kościoła; przy parafii działał teatr, schola, oaza dla dzieci, młodzieży i rodzin. Wyjeżdżaliśmy na wakacyjne oazy, organizowaliśmy pielgrzymki. Z tymi pielgrzymkami nie było łatwo, bo parafia, nie mając osobowości prawnej, nie mogła wynajmować autokarów, więc współpracowaliśmy np. z Kołem Gospodyń Wiejskich, które zwracało się do PKS-u o wynajem. Potem przyszedł stan wojenny…

- Jakie wspomnienia łączą się z tym czasem?

- Nie zapomnę, kiedy w niedzielę, 13 grudnia, udałem się wraz z ks. Stanisławem Chomiczem na Mszę św. do więzienia - ks. St. Chomicz miał pomagać mi w spowiedzi przed świętami Bożego Narodzenia - i nie zostaliśmy wpuszczeni. Strażnik otworzył tylko mały lufcik i powiedział: „Wojna, Mszy św. nie będzie”. Wracaliśmy do parafii, a pod kościołem spotkaliśmy kobiety, których mężów internowano w nocy. Zaczął się okres niesienia pomocy internowanym z Hrubieszowa, jak też skazanym działaczom „Solidarności”, osadzonym w hrubieszowskim więzieniu. Jako kapelan więzienia spotykałem się z tymi ludźmi często jako jedyna wiarygodna i życzliwa im osoba. Przynosiłem nadzieję od tych, którzy czekali na nich w domach: od rodzin, przyjaciół. Odprawiałem dla nich Msze św., spowiadałem, udzielałem sakramentu chrztu św. tym, którzy pragnęli rozpocząć nowe życie z Chrystusem, przynosiłem dla nich paczki i listy, wspólnie z parafianami organizowałem pomoc dla pozostałych bez środków do życia rodzin internowanych.

- Czy taka kumulacja wydarzeń i wrażeń na progu kapłańskiej drogi wpłynęła na dalsze życiowe wybory?

Reklama

- Myślę, że tak. My wszyscy, którzy przyjęliśmy w tamtym czasie święcenia, byliśmy blisko ludzi, którzy potrzebowali pomocy. Kościół był jedynym miejscem głoszenia Ewangelii, ale też prawdy przemilczanej przez ówczesne władze. W kościołach mówiło się m.in. o Katyniu i zbrodniach dokonanych przez sowietów, chociaż przez to kapłani byli wzywani przez Służbę Bezpieczeństwa na przesłuchania i poddawani różnym represjom. Za pomoc internowanym ja sam byłem kilkakrotnie odwiedzany przez pracowników tego urzędu i nie otrzymałem paszportu na wyjazd do Rzymu na kanonizację Maksymiliana Kolbe w 1982 r. Jednak entuzjazm głoszenia Dobrej Nowiny i potrzeba niesienia pomocy bliźnim była tak wielka, że się nie baliśmy. Pamiętam nasze Msze św. za ojczyznę, wyjazdy na Msze św. sprawowane przez ks. Jerzego Popiełuszkę, nasz udział w jego pogrzebie. Wszystko to powodowało, że czuliśmy się potrzebni, że byliśmy blisko człowieka i jego problemów.

- Jak potoczyły się dalsze losy Księdza?

- W 1985 r. bp Bolesław Pylak przeniósł mnie do Lublina, gdzie zacząłem studia z teologii pastoralnej. Miałem też napisać rozprawę doktorską o przedwojennej Caritas, ale z braku dostatecznej ilości materiałów odłożyłem pracę naukową na później. W czasie studiów włączyłem się w pracę charytatywną Kościoła jako referent w wydziale charytatywnym Kurii. Po dwóch latach zostałem kapelanem w szpitalu przy ul. Staszica w Lublinie. W klinice przebywało wówczas ok. 1000 pacjentów, więc doświadczyłem spotkania z ludźmi złamanymi cierpieniem i chorobą. W 1987 r. zostałem też duszpasterzem służby zdrowia; dla środowiska medycznego organizowałem konferencje, wykłady, rekolekcje i pielgrzymki do sanktuariów w Polsce i Europie. A potem przyszła wielka zmiana - zostałem mianowany kapelanem szpitala psychiatrycznego w Abramowicach. Ta decyzja rodziła mój sprzeciw, bo zupełnie nie widziałem siebie wśród chorych psychicznie. Po kilku dniach rozmyślania i rozmów pogodziłem się z tą decyzją i powiedziałem sobie: Panie Boże, jak mnie tam posyłasz, pewnie masz jakiś plan. Gdy poszedłem do tego szpitala, okazało się, że miałem fałszywy obraz osób chorych psychicznie. Zobaczyłem, że jestem tym ludziom naprawdę potrzebny. Nie mieli miejsca na modlitwę, nie mieli żadnych perspektyw powrotu do normalnego życia w społeczeństwie.

Reklama

- Z wielkiej troski o osoby chore psychicznie zrodziła się „Misericordia”…

Reklama

- Charytatywne Stowarzyszenie Niesienia Pomocy Chorym „Misericordia” to dzieło Opatrzności Bożej. Zaczęło się od tego, że jako kapelan szpitala w Abramowicach dostrzegłem, że potrzeba tam świątyni dla chorych. Zobaczyłem, że pacjenci nie mają miejsca na modlitwę, więc postanowiłem zbudować kaplicę. Sam nie mogłem zbyt wiele, dlatego w 1991 r. założyliśmy z lekarzami i pielęgniarkami stowarzyszenie, którego nazwa odwołuje się do encykliki Jana Pawła II „Dives in misericordia”. Najpierw celem stowarzyszenia było pozyskiwanie środków na budowę przyszpitalnej kaplicy. Po pewnym czasie okazało się, że osoby chore psychicznie mają wiele niezaspokojonych potrzeb. Potrzebowały miejsca na terapię i rehabilitację, na spotkania i rozmowy przy kawie. Wielu z moich podopiecznych miało status rezydenta, co wiązało się z tym, iż przez ok. 30 lat nie opuszczało szpitala. Nie wszyscy po leczeniu wracali do swoich domów, ośrodki pomocy społecznej nie miały miejsc dla osób z zaburzeniami psychicznymi, więc pozostawało im życie w szpitalu. Od przyjaciół z Norwegii otrzymałem transport darów, w tym ubrań, i zaczęliśmy z naszymi podopiecznymi organizować wyjścia do teatru i kina, wycieczki. Chciałem dać im namiastkę normalnego życia; świąteczną atmosferę ze spotkaniami wigilijnymi i wielkanocnymi. Zgromadzenie środków na budowę samej kaplicy nie było łatwe, więc postanowiliśmy stworzyć ośrodek rehabilitacji. Ten ośrodek nie mógł być włączony w strukturę szpitala, ale musiał znajdować się blisko niego. I tak dzięki zaangażowaniu wielu osób, kilkanaście lat temu powstał pierwszy w Lublinie Środowiskowy Dom Samopomocy dla osób z zaburzeniami psychicznymi; dziś korzysta z niego ok. 70 osób. Równocześnie z ośrodkiem rehabilitacji powstawała kaplica, która z czasem zyskała status kościoła rektoralnego. Kaplica szpitalna gromadzi nie tylko chorych i personel medyczny, a do kościoła przychodzą okoliczni mieszkańcy. Bardzo zależało mi na integracji podopiecznych Stowarzyszenia z osobami spoza szpitalnych murów. Po kilku latach funkcjonowania ŚDS zrodziły się kolejne potrzeby. Niektóre osoby chciały nauczyć się pracować, by móc normalnie żyć w społeczeństwie. Założyliśmy więc Warsztaty Terapii Zajęciowej, gdzie obecnie 35 osób w kilku pracowniach uczy się prostych zawodów. Z czasem pojawiła się potrzeba i możliwość powołania Zakładu Aktywizacji Zawodowej, gdzie 34 naszych podopiecznych podjęło często pierwszą w życiu pracę, za którą otrzymują wynagrodzenie. Ponadto „Misericordia” prowadzi hostel, mieszkania chronione dla osób z zaburzeniami psychicznymi oraz sklepik szpitalny.

- Czy ma Ksiądz jeszcze jakieś pomysły na to, jak pomóc swoim podopiecznym?

- Oczywiście. Bardzo potrzebny jest dom pomocy społecznej dla osób z zaburzeniami psychicznymi. Wielu rodziców martwi się, że po ich śmierci nie będzie miał kto zająć się ich chorymi dziećmi i same nie poradzą sobie z życiu, a DPS-y mają obawy przed przyjmowaniem takich pensjonariuszy. Myślimy też o spółdzielni socjalnej, by nasi podopieczni mogli zakładać działalność gospodarczą. Wciąż szukamy nie używanych nieruchomości i środków finansowych na adaptację, by wykorzystać je na konkretną pomoc dla najbardziej potrzebujących.

- Od kilkunastu lat łączy Ksiądz pracę w „Misericordii” z pracą na stanowisku dyrektora ekonomicznego Kurii Metropolitalnej w Lublinie…

Reklama

- 12 lat temu, gdy skończyłem budowę kaplicy w Abramowicach, abp Józef Życiński powołał mnie na ekonoma archidiecezji. Dyrektor ekonomiczny ma wiele różnych zadań, a najważniejszym z nich jest troska o stronę finansową Kościoła, by odpowiednio zabezpieczony mógł głosić Dobrą Nowiną. Do moich zadań należy m.in. troska o budowę nowych kościołów i renowacje zabytkowych budynków sakralnych, i o pozyskiwanie na ten cel środków zewnętrznych, a szczególnie unijnych. W archidiecezji realizowany jest projekt renowacji 8 nadwiślańskich kościołów i termomodernizacji obiektów sakralnych (archikatedry, „Biskupiaka”, archiwum archidiecezjalnego, Wieży Trynitarskiej i siedziby biskupów lubelskich).

- Skąd czerpie Ksiądz siły do codziennej pracy?

- Moją główną siłą jest modlitwa i Eucharystia. Każdy dzień rozpoczynam modlitwą w kaplicy, nad którą mam mieszkanie. Siłę daje także radość i wdzięczność ludzi - moich podopiecznych, ale też wiernych naszej archidiecezji, którzy cieszą się np. budową nowego kościoła. Przeżycie radości wspólnoty również daje mi wielką siłę i zapał do pracy.

- Czego życzyć kapłanowi, który ma za sobą 30 lat służby Bogu i człowiekowi w Kościele?

- Świętości. I tego, by nie wygasł we mnie ten żar, który rozpalał moje serce wtedy, gdy Pan Bóg wybrał mnie, powołał, uświęcił i posłał. I tego, bym był prawdziwym świadkiem Chrystusa. W czasach „Solidarności” było potrzebne świadectwo w mocnym przepowiadaniu i głoszeniu prawd wiary i moralności, ale także prawdy przemilczanej przez władze PRL. Dziś świat również potrzebuje świadków. Jeśli nas, kapłanów, ktoś będzie słuchał, to tylko wtedy, gdy będziemy świadkami Chrystusa. Ale nie takimi, którzy tylko nauczają, lecz takimi, którzy żyją słowem Chrystusa i starają się być świętymi w codziennym życiu. Ja chciałbym być takim świadkiem, który innym ukazuje drogę do Chrystusa.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święty oracz

Niedziela przemyska 20/2012

W miesiącu maju częściej niż w innych miesiącach zwracamy uwagę „na łąki umajone” i całe piękno przyrody. Gromadzimy się także przy przydrożnych kapliczkach, aby czcić Maryję i śpiewać majówki. W tym pięknym miesiącu wspominamy również bardzo ważną postać w historii Kościoła, jaką niewątpliwie jest św. Izydor zwany Oraczem, patron rolników. Ten Hiszpan z dwunastego stulecia (zmarł 15 maja w 1130 r.) dał przykład świętości życia już od najmłodszych lat. Wychowywany został w pobożnej atmosferze swojego rodzinnego domu, w którym panowało ubóstwo. Jako spadek po swoich rodzicach otrzymać miał jedynie pług. Zapamiętał również słowa, które powtarzano w domu: „Módl się i pracuj, a dopomoże ci Bóg”. Przekazy o życiu Świętego wspominają, iż dom rodzinny świętego Oracza padł ofiarą najazdu Maurów i Izydor zmuszony był przenieść się na wieś. Tu, aby zarobić na chleb, pracował u sąsiada. Ktoś „życzliwy” doniósł, że nie wypełnia on należycie swoich obowiązków, oddając się za to „nadmiernym” modlitwom i „próżnej” medytacji. Jakież było zdumienie chlebodawcy Izydora, gdy ujrzał go pogrążonego w modlitwie, podczas gdy pracę wykonywały za niego tajemnicze postaci - mówiono, iż były to anioły. Po zakończonej modlitwie Izydor pracowicie orał i w tajemniczy sposób zawsze wykonywał zaplanowane na dzień prace polowe. Pobożna postawa świętego rolnika i jego gorliwa praca powodowały zawiść u innych pracowników. Jednak z czasem, będąc świadkami jego świętego życia, zmienili nastawienie i obdarzyli go szacunkiem. Ta postawa świętości wzbudziła również u Juana Vargasa (gospodarza, u którego Izydor pracował) podziw. Przyszły święty ożenił się ze świątobliwą Marią Torribą, która po śmierci (ok. 1175 r.) cieszyła się wielkim kultem u Hiszpanów. Po śmierci męża Maria oddawała się praktykom ascetycznym jako pustelnica; miała wielkie nabożeństwo do Najświętszej Marii Panny. W 1615 r. jej doczesne szczątki przeniesiono do Torrelaguna. Św. Izydor po swojej śmierci ukazać się miał hiszpańskiemu władcy Alfonsowi Kastylijskiemu, który dzięki jego pomocy zwyciężył Maurów w 1212 r. pod Las Navas de Tolosa. Kiedy król, wracając z wojennej wyprawy, zapragnął oddać cześć relikwiom Świętego, otworzono przed nim sarkofag Izydora, a król zdumiony oznajmił, że właśnie tego ubogiego rolnika widział, jak wskazuje jego wojskom drogę... Izydor znany był z wielu różnych cudów, których dokonywać miał mocą swojej modlitwy. Po śmierci Izydora, po upływie czterdziestu lat, kiedy otwarto jego grób, okazało się, że jego zwłoki są w stanie nienaruszonym. Przeniesiono je wówczas do madryckiego kościoła. W siedemnastym stuleciu jezuici wybudowali w Madrycie barokową bazylikę pod jego wezwaniem, mieszczącą jego relikwie. Wśród licznych legend pojawiają się przekazy mówiące o uratowaniu barana porwanego przez wilka, oraz o powstrzymaniu suszy. Izydor miał niezwykły dar godzenia zwaśnionych sąsiadów; z ubogimi dzielił się nawet najskromniejszym posiłkiem. Dzięki modlitwom Izydora i jego żony uratował się ich syn, który nieszczęśliwie wpadł do studni, a którego nadzwyczajny strumień wody wyrzucił ponownie na powierzchnię. Piękna i nostalgiczna legenda, mówiąca o tragedii Vargasa, któremu umarła córeczka, wspomina, iż dzięki modlitwie wzruszonego tragedią Izydora, dziewczyna odzyskała życie, a świadkami tego niezwykłego wydarzenia było wielu ludzi. Za sprawą św. Izydora zdrowie odzyskać miał król hiszpański Filip III, który w dowód wdzięczności ufundował nowy relikwiarz na szczątki Świętego. W Polsce kult św. Izydora rozprzestrzenił się na dobre w siedemnastym stuleciu. Szerzyli go głównie jezuici, mający przecież hiszpańskie korzenie. Izydor został obrany patronem rolników. W Polsce powstawały również liczne bractwa - konfraternie, którym patronował, np. w Kłobucku - obdarzone w siedemnastym stuleciu przez papieża Urbana VIII szeregiem odpustów. To właśnie dzięki jezuitom do Łańcuta dotarł kult Izydora, czego materialnym śladem jest dzisiaj piękny, zabytkowy witraż z dziewiętnastego stulecia z Wiednia, przedstawiający modlącego się podczas prac polowych Izydora. Do łańcuckiego kościoła farnego przychodzili więc przed wojną rolnicy z okolicznych miejscowości (które nie miały wówczas swoich kościołów parafialnych), modląc się do św. Izydora o pomyślność podczas prac polowych i o obfite plony. Ciekawą figurę św. Izydora wspierającego się na łopacie znajdziemy w Bazylice Kolegiackiej w Przeworsku w jednym z bocznych ołtarzy (narzędzia rolnicze to najczęstsze atrybuty św. Izydora, przedstawianego również podczas modlitwy do krucyfiksu i z orzącymi aniołami). W 1848 r. w Wielkopolsce o wolność z pruskim zaborcą walczyli chłopi, niosąc jego podobiznę na sztandarach. W 1622 r. papież Grzegorz XV wyniósł go na ołtarze jako świętego.
CZYTAJ DALEJ

Medialny rekord Leona XIV. Imponująca liczba followersów

2025-05-15 09:30

[ TEMATY ]

Papież Leon XIV

PAP/EPA/ANDREA SOLERO

W niecałą dobę od aktywowania oficjalnych papieskich kanałów w mediach społecznościowych Leon XIV zdobył rekordową liczbę obserwujących. Na Instagramie jest to 12,6 mln, a na platformie X ponad 53 mln, sumując dziewięć języków, w których profil jest prowadzony.

Największym zainteresowaniem na dawnym Twiterze cieszy się język hiszpański (18,6 mln) i angielski (18,5 mln), następnie włoski (5,2 mln), portugalski (5 mln) i francuski (1,8 mln). Po polsku i łacinie konto zgromadziło po milionie obserwujących. Po ponad pół miliona osiągnęły kanały po niemiecku (679 tys.) i arabsku (558 tys.).
CZYTAJ DALEJ

Związek Dużych Rodzin Trzy Plus inauguruje kampanię społeczną „Wybieram rodzinę”

2025-05-15 16:16

[ TEMATY ]

rodzina

Związek Dużych Rodzin

Adobe Stock

Pozytywny wizerunek rodziny, zachęta do budowania trwałych relacji oraz pokazanie, że rodzina może liczyć na wsparcie - takie m.in. cele przyświecają kampanii społecznej „Wybieram rodzinę”, zainicjowanej przez Związek Dużych Rodzin Trzy Plus. Oficjalna inauguracja kampanii miała miejsce dziś podczas spotkania w kawiarni Agere Contra w Warszawie. Podczas spotkania mówiono również o 13 Ogólnopolskim Zjeździe Dużych Rodzin, który zaplanowany jest od 6 do 8 czerwca w Zakopanem. Odbył się też krótki panel na temat problemów demograficznych.

O idei kampanii, zainicjowanej przez Elżbietę Majkę z ZDR opowiedziała Korina Bulenda - Nowak, specjalistka ds. komunikacji ZDR. Podkreśliła, że kampania „Wybieram rodzinę” skierowana jest przede wszystkim do młodych ludzi, którzy stają przed wyborem swojej drogi życiowej. Kampania ma pokazać wartość rodziny, wartość życia we wspólnocie, w której mamy z kim dzielić troski i radości. Zaznaczyła, że nie chodzi o to, by przedstawiać rzeczywistość wyidealizowaną i "cukierkową" ale taką, w której mimo różnych trudności jest w sumie więcej radości.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję