Reklama

Historia jednej iskierki

Niewielki, czteropiętrowy blok. Mieszkanie na parterze, zamiast schodów pochylnia. Dzwonię do drzwi. Otwiera starsza, siwiejąca pani. To Barbara Rudnicka - prezes Katolickiego Stowarzyszenia Niepełnosprawnych w Żelechowie. Mimo iż porusza się o kulach, z każdego jej ruchu tryska życiowa energia. Znam Panią Basię już cztery lata, jednak przez głowę przemyka pytanie: Jak to możliwe - przepłynąć morze cierpienia i pozostać tak radosnym?

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Na życiowym zakręcie

Reklama

Patrząc na tę drobną, ruchliwą kobietę, trudno uwierzyć, ile w życiu przeszła. Zaczęło się w wieku 18 lat. Uszkodzenie kręgosłupa, w efekcie którego nastąpił całkowity paraliż kończyn. Co mogła czuć młoda dziewczyna, słysząc taką diagnozę lekarzy? Bunt, gniew, rozgoryczenie. To był bardzo trudny czas. Pobyt w szpitalu w Otwocku, kolejne badania. Pojawił się tam pewien ksiądz, który dużo rozmawiał z pacjentkami. Wiele mu zawdzięczają. Niektóre - może nawet to, że żyją do tej pory... Przecież w takiej sytuacji do głowy przychodzą różne myśli. Łatwo się poddać, łatwo zwątpić, łatwo uwierzyć, że jest się niepotrzebnym, a życie straciło sens.
Pierwsza operacja - podjęta przez lekarzy bez specjalnego przekonania. Oczywiście, nie mówili tego głośno. Przed podaniem narkozy zapytali, czy chcę coś powiedzieć. "Powiedziałam: "Niech Pan Bóg poprowadzi wasze ręce" - wspomina moja rozmówczyni. Wzruszyli się, choć starali się tego nie okazywać. Na ich miejscu sam chyba miałbym ściśnięte gardło...
Kolejny obrazek to moment wybudzania z narkozy. "Działo się coś dziwnego, czego nie rozumiałam - relacjonuje Pani Barbara. - Pierwsze, co pamiętam, to ból. Ale po raz pierwszy od dwóch lat ten ból był od pasa w dół! Bolały mnie nogi, poczułam swoje stopy! Zaczęłam krzyczeć. Darłam się tak głośno, że przybiegł lekarz. No i czego się drzesz? - zapytał. - Co się stało?. Kiedy usłyszał, co się dzieje, wyszedł. Za chwilę wrócił. W ręku trzymał igłę od strzykawki. Zaczął nią nakłuwać stopy. Czujesz coś? - pytał. Gdy usłyszał serię twierdzących odpowiedzi, popatrzył w okno, przełknął ślinę i przez lekko ściśnięte gardło wydusił: Słuchaj, stara (tak zwracali się lekarze do wszystkich dziewcząt), musimy ci zrobić jeszcze jedną operację. Ty będziesz chodzić. I po chwili dodał: Wiesz co? Nie wierzyłem, że się uda. To nie my. To ktoś inny. Jemu dziękuj. Ty chyba Jemu na coś jesteś potrzebna... Otrzymujesz dar, aby świadczyć o potędze Tego, kto cię uzdrawia".
Na jednej operacji się nie skończyło, były następne. W sumie 19. A później kolejne życiowe wypadki, które przyprowadziły Panią Basię do Żelechowa. To małe miasteczko w dawnym województwie siedleckim, kilka kilometrów w bok od trasy: Warszawa - Lublin. Dobrzy ludzie pomogli załatwić mieszkanie - specjalnie dostosowane tak, by mogła w nim zamieszkać osoba niepełnosprawna.

I co dalej?

Wydawać by się mogło, że historia w tym momencie osiąga już swój happy end. Sytuacja opanowana, można usiąść i cieszyć się życiem. Tak się jednak nie stało. Coś w tym jest - nikt z nas nie otrzymuje jakiejś łaski, charyzmatu, tylko po to, by go zatrzymać dla siebie. Ewangelicznego talentu nie można zakopać w ziemi. W przypadku Pani Barbary ten dar był okupiony morzem cierpienia. Sprawdziły się słowa lekarza - Pani Basia zaangażowała się bardzo mocno najpierw w utworzenie w Żelechowie Katolickiego Stowarzyszenia Niepełnosprawnych, a następnie w budowę domu pobytu dziennego dla osób niepełnosprawnych w miejscowości Letnisko, kilka kilometrów od Żelechowa.
W obecnej chwili Stowarzyszenie skupia ok. 70 osób niepełnosprawnych z okolic Żelechowa. Ogromnym sukcesem było też przyciągnięcie licznej rzeszy wolontariuszy - przeważnie miejscowej młodzieży.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Tyle dla nas robią...

Reklama

Ks. Franciszek Klebaniuk - asystent kościelny Stowarzyszenia - szacuje, że niepełnosprawnymi zajmuje się tutaj ok. 200 osób. To naprawdę niemało. Co robią? Najprostsze rzeczy. Odwiedzają niepełnosprawnych w domach, robią zakupy, sprzątają. Czasami trzeba po prostu z kimś pobyć i go wysłuchać. Dlaczego chcą pomagać? Chyba sami nie wiedzą. Mówią krótko: "Bo tak trzeba". Nie uważają tego za jakieś szczególne bohaterstwo czy powód do wielkich zasług. Owszem, czasami zdarzy się ktoś, kto myśli, że dzięki pracy w Stowarzyszeniu poprawi sobie opinię w otoczeniu czy wśród nauczycieli. Ale ci, którzy podchodzą do tego w ten sposób, szybko się wykruszają.
"Polegamy głównie na młodzieży, dla której ta praca to nieraz wielka lekcja cierpliwości i pokory - mówi Pani Barbara. - Niepełnosprawni potrafią mieć swoje humory, czasami się denerwują. Wiem po sobie - uśmiecha się. - Niedawno zdarzyło mi się fuknąć na jakąś dziewczynkę, która przyszła mnie odwiedzić - a ona zaczyna się do mnie śmiać! Podeszłam, przytuliłam ją, powiedziałam: Przepraszam cię, niunia. A ona na to: Pani Basiu, to nic!. Ale trochę później dodała: Szkoda, że tylko Pani potrafi tak przeprosić.... Naprawdę, podziwiam ich - dodaje po chwili. - Tyle dla nas robią i jeszcze uważają, że to oni od nas się uczą...".
Te trudności nie zniechęcają wolontariuszy. "Oj, żeby tylko nie minął im ten zapał" - martwię się. Wypowiadam swoje obawy na głos. "Nie minie" - uspokaja mnie ks. Franciszek. Mimo młodego wieku ma już pewne doświadczenie duszpasterskie i wie, że działalności Stowarzyszenia nie można sprowadzić tylko do zewnętrznej aktywności. Stąd odbywające się co dwa tygodnie spotkania formacyjne. Odbywają się na zmianę: raz spotkanie formacyjne w sali przy parafii, raz spotkanie modlitewne, na które zapraszają do swych domów osoby niepełnosprawne. Młodzież ma jeszcze swoje, dodatkowe spotkania z księdzem.

Mur przebijany modlitwą

Propozycja, by spotkania modlitewne organizować w domach, wypłynęła od niepełnosprawnych. Pani Barbara mówi o tym niezbyt chętnie, ale chodziło po prostu o zmianę nastawienia wielu rodziców do Stowarzyszenia. Ale nie rodziców wolontariuszy - chodzi o tych, których dzieci są niepełnosprawne. Ze zdziwieniem słucham opowiadania o tym, że niektórzy nie chcieli nawet wpuścić na podwórko księdza. Był wypadek, że karali swoją córkę nawet za ukradkową rozmowę z kimś należącym do Stowarzyszenia. Jakoś trudno mi to zrozumieć - ot tak, po prostu odrzucić wyciągniętą pomocną dłoń?... "Może bali się, że zażądacie pieniędzy za pomoc?" - pytam. "Nie, to też nie". Więc co? Trudno to zrozumieć.
"Czasami, niestety, bardzo trudno przebić się przez ten mur - mówi Pani Basia. - Jeść dostała, po co jej więcej - usłyszeliśmy z ust jednej mamy. I tu nie chodzi nawet o jakąś nieufność wobec nas - rodzice czasami po prostu nie rozumieją, że to taki sam człowiek, jak inni - tylko chory. Nie widzą tego, że też ma swoje potrzeby, uczucia... Nie potępiam tych ludzi - na tę postawę składają się całe lata wewnętrznego buntu przeciw cierpieniu ich dziecka. Czasem jest to jakiś nieokreślony żal - do Pana Boga i do całego świata. Ale bywa też, że jest odwrotnie - takie dziecko jest otoczone szczególną miłością i troską całej rodziny".
Nie ma tu reguły - czasem jednak trzeba wiele zachodu, cierpliwości i modlitwy, by rodzice zgodzili się (brzmi paradoksalnie, ale to prawda), by ktoś pomógł ich dziecku. Nieraz trwa to nawet kilka lat, ale zwykle lody w końcu zostają przełamane.

Co masz jeszcze do zrobienia?

Te sprawy to codzienność Stowarzyszenia. Dochodzą do tego organizowane wyjazdy, pielgrzymki - zwłaszcza ta wakacyjna, na Jasną Górę, która jest ogromnym wyzwaniem i dla niepełnosprawnych, i dla wolontariuszy. Dochodzi do tego budowa domu, która właśnie wchodzi w fazę końcową. Jeśli dobrze pójdzie, otwarcie nastąpi na jesieni. A tu zdrowie trochę szwankuje... Był nawet zawał - i to bardzo poważny. "Lekarze powiedzieli, że z takiego zawału wychodzi jedna osoba na tysiąc - opowiada Pani Basia. - Później, w szpitalu, lekarz zapytał mnie: Co ty masz jeszcze na tym świecie do zrobienia?. A ja mu na to: Jak to co - dzieło niedokończone" - kończy ze śmiechem swą opowieść.
Kiedyś tam, w szpitalu w Otwocku, inne słowa innego lekarza spowodowały łańcuch wydarzeń, w efekcie którego niepełnosprawni z Żelechowa przestali czuć się samotni i niepotrzebni, a w młodych ludziach wyzwoliły się ogromne, ukryte pokłady życzliwości, cierpliwości i dobrej woli. Dobra jest w świecie wiele - czasem jest tylko ukryte i bardzo niepozorne. Słuchając tej historii, pomyślałem o Boskim Podpalaczu, który rzuca iskry tam, gdzie chce rozniecić jakiś płomień. Obyśmy tylko nie byli nadgorliwymi strażakami.

2002-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Niemcy/ Na lotnisku w Monachium ponownie wstrzymano loty z powodu zagrożenia dronowego

2025-10-04 06:13

[ TEMATY ]

lotnisko

Monachium

pixabay.com

news

news

Niemiecka policja potwierdziła w nocy z piątku na sobotę, że nad lotniskiem w Monachium zaobserwowano dwa drony. Wcześniej agencja dpa informowała, że z powodu zagrożenia dronowego zamknięte zostały obydwa pasy startowe.

Według agencji Reuters o ponownym zaobserwowaniu dronów nad lotniskiem w Monachium poinformował m.in. kapitan jednego z samolotów. W wyniku tego oba pasy startowe w piątek wieczorem zostały zamknięte po raz drugi w ciągu niecałych 24 godzin.
CZYTAJ DALEJ

Nowenna do św. Franciszka z Asyżu

Św. Franciszku, naucz nas nie tyle szukać pociechy, co pociechę dawać, nie tyle szukać zrozumienia, co rozumieć, nie tyle szukać miłości, co kochać!

Wszechmogący, wieczny Boże, któryś przez Jednorodzonego Syna Swego światłem Ewangelii dusze nasze oświecił i na drogę życia wprowadził, daj nam przez zasługi św. Ojca Franciszka, najdoskonalszego naśladowcy i miłośnika Jezusa Chrystusa, abyśmy przygotowując się do uroczystości tegoż świętego Patriarchy, duchem ewangelicznym głęboko się przejęli, a przez to zasłużyli na wysłuchanie próśb naszych, które pokornie u stóp Twego Majestatu składamy. Amen.
CZYTAJ DALEJ

Abp Przybylski podczas ingresu: śląski lud wciąż potrzebuje Jezusa

2025-10-04 12:33

[ TEMATY ]

archidiecezja katowicka

abp Andrzej Przybylski

Karol Porwich/Niedziela

Abp Andrzej Przybylski

Abp Andrzej Przybylski

Arcybiskup Andrzej Przybylski podczas swojego ingresu do katowickiej katedry wyraził nadzieję, że sobotnia uroczystość będzie nie tylko wprowadzeniem nowego biskupa, ale wejściem wszystkich do wnętrza Kościoła Chrystusowego.

Podziel się cytatem Zobacz zdjęcia: Ingres abp. Andrzeja Przybylskiego do katedry Chrystusa Króla w Katowicach - Chciałbym was dzisiaj poprosić, aby ten ingres nie był tylko moim ingresem, nowego biskupa do katowickiej katedry, ale żeby był naszym wspólnym ingresem, odnowionym wejściem nas wszystkich do wnętrza Kościoła Chrystusowego. Bo nie wystarczy, żeby sam pasterz wszedł do świątyni. On tam wchodzi po to, żeby ze sobą wprowadzić całą owczarnię – zdrowe i pobożne owieczki i te zagubione, poranione i zbuntowane, te odnalezione na peryferiach i błądzące jeszcze pośród zawirowań tego świata – powiedział nowy metropolita.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję