
J anusz Kulig - jeden najlepszych polskich kierowców rajdowych zginął na strzeżonym przejeździe kolejowym. Drogę, na której poniósł śmierć, znał na pamięć. Jechał z przepisową prędkością,
bo poza rajdami był ponoć do przesady ostrożny. Jego przyjaciele właśnie tego nie mogą zrozumieć. Tych kilku rzeczy, które zbiegły się idealnie w czasie. Pytają: Dlaczego się zbiegły? Noc,
pociąg, nieostrożna dróżniczka. Przecież co noc o tej porze opuszczała szlaban. Cóż innego można zresztą robić w budce dróżnika na pustkowiu? Dlaczego tej nocy nie...? Wystarczyłyby
sekundy, by wyszedł cało z opresji. Dobry był, umiałby uciec, gdyby miał szansę. Tych kilka sekund, które zawsze pozostają w gestii Najwyższego Pana - każdego człowieczego
oddechu, jak mawia się poetycko. Zamiast tego, ludzie mówią o piątku trzynastego - że pechowy. Czy w ten sposób łatwiej jest zrozumieć nagły kres czyjegoś istnienia?
Adam P. jechał nowym samochodem. Droga gładka jak stół. Zakręt. Wcale nieostry. I nagle koła zaczęły tańczyć. Auto poleciało w bok, wprost na ludzi stojących na przystanku PKS.
Troje ludzi zginęło na miejscu. Policjanci stwierdzili, że chłopak był trzeźwy, samochód sprawny, widoczność dobra, że nie wiadomo dlaczego... Adam w areszcie próbuje popełnić samobójstwo.
Nie może udźwignąć myśli, że zabił. Trzy razy. Zresztą liczba nie odgrywa roli. Rodzice proszą o pomoc psychologa. Ten doradza mądrego księdza. Bo pytania o sens życia, wolę Bożą
i wolną wolę - są poza jego możliwościami. Na rozprawie, wbrew radom adwokatów, Adam poprosił o najwyższy wymiar kary. Niemal wzrusza sąd, mówiąc, że na tamtej drodze on także
umarł. Że był czwartą ofiarą...
Leszek wyszedł do kolegi późnym popołudniem. I nie wrócił. Miał 13 lat i naturę flegmatyka. Na rogu ulic Gdańskiej i Stalowej zapadł się pod ziemię. W tym
miejscu widział go sąsiad - jako ostatni. A potem czarna dziura. Miał na sobie czarne dżinsy, granatową kurtkę i sofiksy. Milicja po pewnym czasie umorzyła śledztwo. Obiecali,
że wznowią sprawę, jeśli pojawi się jakakolwiek informacja, że chłopak żyje. Rodzice szukali dalej. Przez 20 lat. Leszka uznano wreszcie za zmarłego, żeby ulżyć ich cierpieniu. Ale oni wiedzą
swoje. Leszek gdzieś żyje. Ma pewnie żonę i dzieci. Tylko ich, ojca i matki, nie pamięta. Nie umarł, choć niepamięć to jakby trochę umieranie.
Nagłe odejście człowieka jest jak opowieść bez puenty... Jednak to nie my - choćbyśmy nawet najbardziej o to zabiegali - decydujemy, kiedy tej opowieści nadchodzi kres. Warto
więc żyć tak, jakby miał to być ostatni akt. Czyż nie?
Pomóż w rozwoju naszego portalu