Z sędzią Bogusławem Nizieńskim - b. rzecznikiem interesu publicznego - rozmawia Krystian Brodacki
Krystian Brodacki: - Pana pracowitość jest legendarna! Jak wyglądał dzień sędziego Nizieńskiego jako rzecznika?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Bogusław Nizieński: - Rano byłem zawożony do biura, gdzie spędzałem cały dzień, średnio do godz. 18.00, a w soboty do 20.00. Potem - powrót autem do domu. Tego wymagała praca, której się podjąłem wraz z mymi zastępcami, sędzią Kaubą i prokuratorem Lipińskim. W ciągu tych 6 lat skorzystałem z 30 dni urlopu, średnio 5 dni w roku... Niejako skazaliśmy się na tak wielki wysiłek, ale teraz możemy każdemu śmiało spojrzeć w oczy: wykorzystaliśmy daną nam szansę.
- Co najbardziej utrudniało pracę rzecznika - i będzie utrudniać pracę Pańskiego następcy, sędziego Włodzimierza Olszewskiego?
Reklama
- Oczywiście, ogromne zniszczenia zasobów archiwalnych, dokonane po 4 czerwca 1989 r. Akcja likwidacji dokumentów, a w tym teczek personalnych i teczek pracy tajnych współpracowników (TW), trwała do 30 stycznia 1990 roku... Jak można było do tego dopuścić? Przecież władza była już w naszych rękach i można było zamknąć archiwa... Kto jest za to odpowiedzialny i dlaczego dotąd nie został ukarany? Zniszczono dowody winy i stąd butne, czasem cyniczne oświadczenia różnych osób: „Ja nie miałem nic wspólnego ze służbą bezpieczeństwa!” Jak dowieść, że kłamią, skoro pozostały po nich tylko wpisy w tzw. dziennikach rejestracyjnych, koordynacyjnych i archiwalnych? To za mało. W naszej wewnętrznej ewidencji na koniec 2004 r. mamy zarejestrowanych 588 osób pełniących w III RP funkcje publiczne (lub takie funkcje pełniły), które - naszym zdaniem - powinny zostać objęte postępowaniem lustracyjnym, ale w świetle orzecznictwa sądowego nie można wszcząć takiego postępowania, bo nie ma ich teczek.
Na szczęście, nie zdążono zniszczyć wszystkiego, na Śląsku np. ocalały worki dokumentów przeznaczonych na przemiał, już zapisane w dziennikach archiwalnych jako zniszczone... Dzięki temu ok. 10 spraw z tamtego regionu mogliśmy skierować do sądu. Nie zniszczono również teczek pracy osobowych źródeł informacji, pracujących na rzecz Zarządu II Sztabu Generalnego WP, oraz teczek personalnych tajnych współpracowników WSW.
- Obserwując przebieg prac rzecznika interesu publicznego, a dalej - sądów lustracyjnych I i II instancji, i w ogóle całego żmudnego i drobiazgowego dochodzenia prawdy, odniosłem wrażenie, że wykorzystuje się wszelkie przesłanki, które mogłyby świadczyć na korzyść osób lustrowanych, tak aby nikogo nie skrzywdzić. Mimo to i Pana, i sądy atakowano, nie przebierając w słowach. Były marszałek Sejmu - p. Małachowski wręcz groził, że lustratorzy odpowiedzą za to, co robią... A jak przebiegała lustracja w innych krajach postkomunistycznych?
Reklama
- Bardzo rozmaicie. Na przykład w Republice Czeskiej obowiązuje ustawa lustracyjna z 1991 r., natomiast od 2003 r. ujawnia się w internecie wszystkich tajnych współpracowników według zawartości archiwów tamtejszej bezpieki (których nie zniszczono); kto się poczuł pokrzywdzony, mógł dochodzić swych racji przed sądem. Słowacy w ogóle nie mają lustracji, tam się jedynie dokumentuje zbrodnie komunizmu; do niedawna robił to specjalny departament w ich ministerstwie sprawiedliwości, a obecnie Instytut Pamięci Narodowej Słowacji.
System niemiecki jest odrębny: Instytut Gaucka, który dysponuje zasobami archiwalnymi STASI, na zapytanie instytucji lub osób, czy ktoś był TW, udziela odpowiedzi „tak” lub „nie” - i to wszystko. Decyzja, czy były TW może np. być zatrudniony, należy do pracodawcy. Instytut Gaucka stanął zdecydowanie na stanowisku, że funkcjonariusze STASI nie oszukiwali się wzajemnie, zatem materiały archiwalne są całkowicie wiarygodne. Warto to podkreślić wobec wciąż ponawianych w Polsce prób podważania prawdziwości dokumentów SB.
W Bułgarii proces lustracji został utrącony przez cara Symeona II: w 2003 r. zamknął archiwa i rozwiązał komisję lustracyjną (złożoną z prawników, historyków i działaczy politycznych). Komisja prowadziła m.in. badania tzw. wątku bułgarskiego w zamachu na Jana Pawła II oraz na temat bułgaryzacji Turków. Kiedy zabrała się za lustrowanie dziennikarzy, „poległa”, bo środowisko dziennikarskie znalazło dojście do cara, który ogłosił „koniec lustracji”, a prosocjalistyczny prezydent Bułgarii tę decyzję zatwierdził.
Najbliższy naszemu był system węgierski: lustratorami było 12 sędziów różnych sądów. Od orzeczeń 3-osobowych składów sędziowskich można było odwoływać się do Sądu Miejskiego w Budapeszcie. Orzeczenia były publikowane, a prawnicy wzywali osoby uznane za TW, aby rezygnowały z zajmowanych stanowisk. Ale one nie musiały się temu podporządkować, była to więc robota mało efektywna. Lustrację na Węgrzech zakończono 31 grudnia 2004 r.
- Można więc powiedzieć, że w Polsce podeszliśmy do lustracji z wyjątkową, by nie rzec przesadną starannością. Mimo że i tak nasza ustawa jest kaleka - w końcu tajny agent, który się przyzna, poza publikacją jego nazwiska w „Monitorze Polskim” nie ponosi żadnych konsekwencji i może pełnić wszelkie funkcje w państwie... À propos: jak wielu się przyznało za Pana kadencji?
- Znikoma liczba: na prawie 27 tys. kserokopii oświadczeń lustracyjnych, jakie wpłynęły do nas z Sądu Apelacyjnego w Warszawie, przyznało się tylko 200 osób (nie liczę tych, którzy przyznali się, choć w świetle prawa nie musieli - myślę o absolwentach wyższych uczelni, zwłaszcza wydziałów prawa, którzy w ramach powszechnego obowiązku obrony państwa kierowani byli na roczne kursy oficerów rezerwy kontrwywiadu; ok. 150 takich osób przyznało się, ale zgodnie ze stanowiskiem Sądu Najwyższego do publikacji ich nazwisk w Monitorze Polskim nie doszło).
Jestem za maksymalnym rozszerzeniem zakresu lustracji. Tajni współpracownicy komunistycznej policji politycznej są odpowiedzialni za cierpienia wielu tysięcy Polaków uwięzionych wskutek donosów. I za śmierć tych, którzy zginęli w wyniku wykonywania wyroków sądowych - te wyroki także mają swe zakotwiczenie w pracy operacyjnej SB i TW. Uwolnijmy się raz na zawsze od tej zmory!
- Dziękuję za rozmowę.