Pierwszy krąg wielkiego Lwowa
Reklama
Pierwszy krąg, najbliższy miastu, stanowią jego liczne dzielnice, takie jak np. Łyczaków, Rzęsna, Zboiska, Winniczenka. Jednak na dwie jeszcze trzeba zwrócić szczególną uwagę. Są nimi Brzuchowice i Sichów. Te dwie ważne dzielnice odegrały doniosłą rolę w perspektywie odbytej pięć lat temu pielgrzymki sługi Bożego Jana Pawła II na Ukrainę i do Lwowa.
Brzuchowice są czymś, co przypomina krakowski Lasek Wolski. Stanowią one, jak i on, zielone płuca dla pełnego hałasu i zatrutego spalinami miasta. Brzuchowice ustępują Laskowi Wolskiemu, na terenie którego są Bielany i dwa kopce (Kościuszki i Piłsudskiego), ale przewyższają go rozmiarami i natężeniem zieleni. Jest to bowiem prawdziwa puszcza, gęsty mnogością drzew las zatopiony w niemal dotykalnej ciszy.
I w sercu tej oazy spokoju, gęstej zieleni i rozśpiewanych ptaków stoją okazałe budynki obecnego lwowskiego rzymskokatolickiego Wyższego Seminarium Duchownego. Obecnego - bo dawne wielkie lwowskie Seminarium jest zajęte, choć niemal dotyka oddanego, obecnie remontowanego gmachu rezydencji arcybiskupów lwowskich, znajdującego się w samym centrum miasta.
Seminarium w Brzuchowicach ma idealne warunki do realizacji swoich doniosłych zadań formacyjnych, zarówno w aspekcie duchowym, jak i intelektualnym. Stanowi ono dopełnienie organizacyjnej struktury archidiecezji i jest oczkiem w głowie arcypasterza - kard. Mariana Jaworskiego, czego wyrazem jest fakt, że on sam pozostaje od początku urzędowym rektorem tej doniosłej instytucji kościelnej. Tu rezyduje w czasie pobytu we Lwowie nuncjusz, tu odbywają się spotkania biskupów stanowiących Konferencję Biskupów olbrzymiej metropolii lwowskiej. Toteż nic dziwnego, że ten wyjątkowy symbol Kościoła, który wyszedł z katakumb i pulsuje pełnym rytmem zorganizowanego życia kościelnego, w czasie swojej wiekopomnej pielgrzymki chciał zobaczyć Jan Paweł II na własne oczy i uczynić stacją wypoczynku w maratonie swojego bogatego spotkania z dostojnym Lwowem. Choć więc lwowskie Brzuchowice nie mają wyraźnego stempla wielkiej historii, to fakt osiedlenia się w nich odrodzonego Seminarium Duchownego i ta właśnie bytność w nim kolejnego kandydata na ołtarze - sługi Bożego Jana Pawła Wielkiego znamię historii też na nich wycisnęły.
Drugim, w nieco innym wymiarze, ważnym sektorem wielkiego Lwowa jest niewątpliwie Sichów. Dzielnica całkowicie nowoczesna, wypełniona nowo zbudowanymi blokami z ogromnym placem, na środku którego stoi imponująca, lśniąca, rzucająca się w oczy kopuła nowoczesnej cerkwi. To już jest Lwów nowy, jakżeż różny od tamtego z katedrami, kościołami, operą, wyższymi uczelniami, sławnymi cmentarzami i z pamiętającym chyba austriackie czasy, do dzisiaj wprawiającym w prawdziwy podziw Dworcem Głównym. Tu, na Sichowie, namacalnie widać nowe życie Lwowa, wyrażające się w nowoczesnym budownictwie, które stanowi już dobrą legitymację jego nowych, dzisiejszych, ale i wczorajszych gospodarzy. Najdostojniejszym elementem tego nowego gospodarzenia jest już wspomniana, architektonicznie też nowoczesna, dumnie stojąca świątynia greckokatolicka pw. Narodzenia Matki Bożej.
Ale znamię historyczności otrzymał ten zakątek Lwowa owego 26 czerwca 2001 r., kiedy to na tym ogromnym placu w Sichowie zgromadziła się prawie półmilionowa rzesza młodych ludzi na spotkaniu z Janem Pawłem II. I to właśnie podczas tego spotkania, w ulewnym deszczu, padły historyczne już dziś góralskie słowa: „Nie lyj dyscu, nie lyj”, i o dziwo uspokoiły uciążliwą ulewę. Do dzisiaj tkwią w świadomości lwowian te setki tysięcy młodych ludzi witających Ojca Świętego z entuzjazmem, choć przemoczonych do nitki, pamiętających ów niezwykły dialog polskiego Papieża z przyrodą, ubrany w folklor góralskiej piosenki.
Obraz lwowskiego Sichowa nie byłby jednak pełny, gdyby nie wspomnieć o pączkującej na nim rzymskokatolickiej parafii św. Michała Archanioła. Na razie jest to punkt duszpasterski, maleńka kaplica w starym dworku myśliwskim Potockich, z ochronką i małym hotelikiem. Na tym jednak egzotyka tego miejsca się nie kończy. Dochodzi bowiem do niej fakt, że duszpasterzem tego, na razie filigranowego, kościółka jest Ślązak, autentyczny Ślązak z Orzesza w archidiecezji katowickiej. Jaka radość, jaka duma ze spotkania pobratymca stamtąd, ze wspólnej archidiecezji, z tego jakżeż innego Śląska. I to jakiego pobratymca! Sam dobrowolnie, za zgodą swojego daleko myślącego Arcypasterza Damiana, przyszedł tu z sytuacji duszpasterskiego komfortu na poligon, na wielkie budowanie Kościoła, który tak niedawno wyszedł z katakumb. Przyszedł z zasobnego Kościoła katowickiego i pozostaje pod jego opiekuńczymi skrzydłami. I tego się dotyka w ładzie idealnie wyposażonej i urządzonej miniaturowej kaplicy i przylegającym do niej przedszkolu, prowadzonym - a jakże! - przez śląskie siostry służebniczki. No i wreszcie sam bohater: pogodny, uśmiechnięty, znający Lwów jak Katowice, że umie się po nim poruszać na tamtą modłę - ks. Jacek Kocur. Opuszczam ten zakątek, ale świadomość drąży mi pytanie: czy nie trzeba by było, czy nie powinno by się tego przypadku powielić przez inne polskie diecezje żyjące w duszpasterskim komforcie, i podać braterskiej dłoni temu Kościołowi, który choć jest już prężny, to pozostaje ciągle na dorobku? Wiadomo, że to się już jakoś dzieje, ale czy nie stać nas na jeszcze więcej?
Drugi, dalszy krąg wielkiego Lwowa
Reklama
Krąg ten stanowi pasmo miast i miejscowości otaczających miasto z dość daleka, ale tak jak on naznaczonych znamieniem wielkiej historii, dodajmy od razu - polskiej historii.
Najbliższa jest Żółkiew. Dziś senne miasteczko, śniące chyba o dawnej wielkości i architektonicznym uroku, bo było przecież, jak Zamość, zbudowane przez wybitnego magnata tej ziemi i bohatera Rzeczypospolitej Stefana Żółkiewskiego. Miasto szczyciło się wspaniałym zamkiem, murami obronnymi z basztami, okazałym rynkiem ze świadczącymi o bogactwie, stojącymi do dziś Sukiennicami. Oczywiście, był i istnieje do dzisiaj w odnowionej postaci kościół z przepięknie rzeźbionymi figurami tragicznego bohatera spod Cecory, jego młodszego syna, żony z Herburtów i młodszej córki. I wszyscy oni, jak i dalsza rodzina oraz potomkowie, w podziemiach kościoła znaleźli miejsce wiecznego spoczynku. Czy dziwić się więc trosce kustosza tych wspaniałości ks. dziekana Bazylego Pawełki o stale prowadzone prace nad przywróceniem kościołowi przede wszystkim jego stylistycznej czystości? I on też, Ksiądz Dziekan, zademonstrował braterskie stosunki z istniejącym w Żółkwi klasztorem Ojców Bazylianów. Trudno opanować wzruszenie na myśl o tym, że przecież to tu działa się wielka historia Polski.
Kolejną ścieżką historycznej wędrówki wokół Lwowa był przedwojenny powiatowy Sambor. Dziś jest również administracyjnym ośrodkiem ze zdecydowaną większością ludności ukraińskiej, skupiającej się wokół dostojnej Cerkwi. Ale jest jeszcze garstka Polaków, a przede wszystkim piękny kościół parafialny obsługiwany przez księży zmartwychwstańców, ale i dawne Gimnazjum św. Jadwigi, którego dyrektorem był przed wojną dr Przyboś, brat sławnego poety Juliana Przybosia.
Z Sambora, przez Starą Sól, gdzie odbudowywany jest zżarty przez składane w nim nawozy sztuczne renesansowy kościół, droga prowadzi do sławnego Chyrowa i dawnej znanej elitarnej szkoły średniej, imponującej do dzisiaj bogactwem zabudowań tętniących ongiś życiem i wyjątkowo intensywnym rytmem nauczania. Prawdziwa i wyjątkowo czytelna wizytówka wielkości Towarzystwa Jezusowego w przedwojennej Polsce. Dość powiedzieć, że wychowywał się tu budowniczy Gdyni i Centralnego Okręgu Przemysłowego min. Eugeniusz Kwiatkowski. Dziś, niestety, są to już tylko patrzące niemymi oczami oszklonych jeszcze okien martwe mury, stanowiące jednak kolejny pomnik wielkiej polskiej pracy na tej ziemi, której tak blisko do obecnej granicy polskiej. Żyje tu tylko dawny kościół jezuicki, dziś zamieniony na cerkiew, w której nie ma już śladu dawnego rzymskokatolickiego wystroju.
Do tego smutnego fragmentu sprawy Chyrowa dodać trzeba jeszcze drugi - i smutny, i dziwny. Istniejący mianowicie w miasteczku kościół rzymskokatolicki za czasów komunistycznych został zamieniony na dom kultury, z czym wiązała się dość istotna przebudowa. Obecne władze kościelne bizantyńsko-ukraińskie, a nawet i państwowe władze administracyjne wyraziły zgodę na oddanie kościoła rzymskim katolikom. Niestety, ukraińska ludność Chyrowa stawia opór w zrealizowaniu tej podwójnie nadrzędnej decyzji. Bolesna to sprawa, ale kard. Jaworski nie traci nadziei, że sprawiedliwości stanie się zadość.
Z Chyrowa droga prowadzi przez dawny Felsztyn, z pięknym kościołem zamienionym na cerkiew, do Sąsiadowic z dawnym klasztorem Ojców Karmelitów, stanowiącym obecnie rezydencję proboszcza - ks. Walerego Kraby. Parafianie w Sąsiadowicach to przeważnie Polacy, oczywiście - rzymscy katolicy.
Ostatnim miastem na drodze do Lwowa jest Gródek Jagielloński. I znowu kłania się wielka historia. To tu zastała śmierć wielkiego Jagiełłę (1434) i tu, w kościele Franciszkanów zbudowanym na zamku, złożone zostało jego serce. Jego dziełem był kościół farny, którego fragmenty dotrwały do dzisiaj mimo różnych kolei, jakie Gródek przechodził od czasów Jagiełły. Zabrany rzymskim katolikom za czasów komunistycznych, został im oddany uroczyście 17 lipca 2005 r.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wielki jubileuszowy finał
Ukoronowaniem, a zarazem celem i powodem mojego wspaniałego pobytu we Lwowie były obchody 5. rocznicy wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II na Ukrainie, w ramach 94. jego pielgrzymki apostolskiej, która miała miejsce w dniach 24-27 czerwca 2001 r. W ramach tej wyjątkowo ważnej pielgrzymki Ojciec Święty odwiedził dwa główne miasta Ukrainy: Kijów i Lwów. We Lwowie właśnie odbyły się uroczystości rocznicowe, zorganizowane przez Kościół rzymskokatolicki 26 czerwca 2006 r.
Centralnym punktem obchodów była uroczysta Msza św. w dostojnej katedrze lwowskiej, przy udziale kard. Jaworskiego wraz z całym rzymskokatolickim Episkopatem metropolii lwowskiej. Miałem zaszczyt być głównym celebransem i kaznodzieją. Po Mszy św. z udziałem licznej rzeszy wiernych - choć był to dzień powszedni - kard. Jaworski poświęcił popiersie Jana Pawła II umieszczone na ścianie wejściowej katedry. Kontynuacją tych obchodów w katedrze było uroczyste zasadzenie przez kard. Jaworskiego dębu Jana Pawła II na terenie wspomnianego już nowego rzymskokatolickiego Seminarium Duchownego w Brzuchowicach przy udziale całej Konferencji Episkopatu metropolii, Nuncjusza Apostolskiego na Ukrainie, alumnów Seminarium z ich przełożonym oraz licznych gości z Polski. Podniosłe obchody przenikał klimat bliskości z Wielkim Gościem tamtego, tak nieodległego czasu oraz przekonanie o jego trosce o ten powstały do życia Kościół - już z Domu Ojca, do którego odszedł zaledwie kilkanaście miesięcy temu.
Lwowskie cmentarze
To kolejny kawał wspaniałej, ale znowu do głębi bolesnej historii. Przede wszystkim są to pomniki niezwykłych dziejów tego miasta, zastygłych w kurhanach wspaniałych mogił, dziś już tylko tworzących oazę cmentarnej ciszy i tęsknego zamyślenia.
A więc Cmentarz Janowski, Cmentarz Łyczakowski, no i ten najwyraziściej zapisany w polskiej duszy - Cmentarz Orląt Lwowskich. Naprzód więc Cmentarz Janowski. Chyba największy cmentarz lwowskiej biedoty. Nie ma tu na pomnikach wielkich nazwisk, ale w przytłaczającej większości są to nazwiska polskie; pomniki, pod którymi znajdują się prochy pokolenia prostych ludzi tego miasta, a wśród nich jednego człowieka niezwykłego: arcypasterza Lwowa, świętego rodem z Wilamowic abp. Józefa Bilczewskiego. Tu, między biedotą tego miasta, kazał się pochować na początku głównej alei cmentarza w obudowanym dziś pięknie cennym marmurem grobie. A więc święty - między grobami, na których są zwyczajne polskie nazwiska, święty wśród prostych i zwyczajnych współrodaków, święty na komunalnym cmentarzu. I jakkolwiek grób kryjący część jego świętych zwłok jest piękny i dostojny, czyż nie powinien powstać jeszcze wspanialszy - piękna kaplica dla wielkiego świętego tego miasta?
Cmentarz Janowski nie jest jedynym cmentarzem tego miasta, na którym pomiędzy zwyczajnymi zmarłymi leży kanonizowany święty. Cmentarz Łyczakowski jest bowiem co prawda cmentarzem całkiem zwyczajnych lwowian, ale był to też cmentarz, na którym chowano elitę Lwowa: naukowców, myślicieli, artystów, poetów (np. Konopnicka, Grottger). Spoczywa tu - w zwyczajnym, choć też pięknie ozdobionym pomnikiem grobie - św. Zygmunt Gorazdowski - wielki jałmużnik Lwowa z przełomu XIX i XX wieku, syn ziemi sanockiej. Jego grób nie znajduje się w centrum i na głównej alei cmentarza, ale zwyczajnie, prosto, między innymi grobami. To przy tym grobie, podobnie jak na Cmentarzu Janowskim, rodzi się także natarczywa myśl: przecież to kanonizowany święty, jemu więc należałoby się miejsce godne świętego - np. piękna kaplica. Ale rozsądek spontanicznie podpowiada: przecież to koszt ogromny, a tu we Lwowie, ileż miejsc trzeba odbudowywać! Skąd na to wziąć pieniądze?
Wstrząsająca przygoda z lwowskimi cmentarzami ma jeszcze swój trzeci rozdział. Jest nim Cmentarz Orląt Lwowskich. Ileż się o nim słyszało, czytało, jak bardzo pragnęło się go odwiedzić! I wreszcie jest się na jego terenie, pięknie odbudowanym, skrupulatnie zadbanym i wołającym głosami dzieci i nastolatków - bohaterów. Z najgłębszym wzruszeniem mijam groby tych Lwowskich Dzieci, kołem otaczających chyba ich katechetę, a na pewno kapłana. I patrzę z placyku nad cmentarzem, na którym znajduje się kaplica, na te małe polskie Termopile, i na rozciągającą się u ich stóp panoramę miasta, które oni osłonili swoją młodą, a nawet dziecięcą piersią.