Gesty, czyli sposób wypowiadania się człowieka poza słowami, z reguły nie przedostają się do historii. A przecież potrafią mówić tak wiele. Na historycznych płótnach widać władców i dowódców armii w pozach zwycięskich, majestatycznych, władczych. Ale tylko naprawdę wielcy mistrzowie potrafili - i chcieli - przekazać prawdę o ludziach, których uwieczniali. Większość gestów, które widzimy na dawnych uroczystych portretach, to gesty aktorskie, to obowiązująca konwencja przedstawienia osoby czcigodnej, która więcej mówi o epoce niż o portretowanym człowieku. Właśnie, o epoce. Dziś także o naszej epoce możemy wiele dowiedzieć się ze zdjęć. Gdy patrzy się na ilustrowane magazyny, uderza gorączkowe pragnienie wydających je, by umieścić tam jak najwięcej fotografii człowieka poniżonego. Interesujący, ich zdaniem, portret to ten, na którym ktoś się wykrzywia, robi nieprzyzwoity gest, jest prostacki. Udziela się to „modelom”. Do niedawna znane piękności pozowały do medialnych portretów obowiązkowo z wywalonym językiem. Paparazzi polują nieustannie na kompromitujące pozy, chwile słabości ludzi najbardziej wpływowych. Młodzież uważa, że warunkiem dobrego „zaistnienia” w mediach jest zrobienie na użytek kamery czy aparatu fotograficznego czegoś obrzydliwego, oszpecenie się, jakaś ordynarna kpina z tych, którzy będą to oglądać. Jasne, że nie wszyscy się temu poddają. Można się jednak obawiać, że bardzo wielu ludzi zaczyna wykonywać nie swoje gesty, stroić cudze miny, które sami uważają za głupie, tylko dlatego, że dali sobie wmówić, że w ten sposób wypadną lepiej, atrakcyjniej, nowocześniej. Gest pokazuje, do czego jesteśmy zdolni, jak traktujemy sami siebie. Jak łatwo można nami manipulować, przekonując, że tego właśnie - poniżenia własnego człowieczeństwa na użytek przekazu - wymaga od nas konwencja współczesnej kultury.
Mam przed sobą fotografię sprzed lat stu przedstawiającą grupę ludzi na śniegu. Są na spacerze, ciągną sanki. Starsi poważnie patrzą nam w oczy, młodsi i zupełnie młodzi zdjęli z głów czapki i uprzejmie nam się kłaniają. Nie ma w tym nic z błazeństwa. Ukłon jest pełen uroku, uprzejmość niewymuszona. Czuje się tu namysł nad tą chwilą utrwaloną krótkim odgłosem przesunięcia migawki w aparacie fotograficznym. Ta chwila - pośród beztroski zimowego popołudnia - widocznie także wydawała się ważna. W ciągu tej chwili nie zniknęło ani nie zostało zawieszone człowieczeństwo żadnej z przedstawionych postaci. Ta fotografia to dla mnie sygnał z odległej epoki, niczym pozdrowienie z dalekiego lądu.
Myślę, że ogromna większość ludzi pozujących dziś do zdjęć, które normalnego człowieka odpychają, a które tak lubiane są przez wydawców, to osoby, które na co dzień zachowują się naturalnie i wyglądają miło. Dla jakiejś niepojętej mody dali sobie narzucić obcy im styl. Co takiego wydarzyło się z człowiekiem w ciągu kilkudziesięciu lat, jakie dzieli tamta czarnobiała fotografia od tych współczesnych, że nie potrafi on tupnąć nogą, gdy chcą od niego czegoś głupiego, postawić się i na użytek publiki nie wykonywać degradujących go gestów? A przecież nie chodzi tu o drobiazg. Chodzi o obraz człowieka. Człowieka, który nie jest najbardziej rozwiniętą małpą, ale jest na obraz i podobieństwo Boga.
Oczywiście, da się to wszystko zamknąć w wiele wyjaśniającą formułę, coraz częściej powtarzaną: w tych czasach nieproporcjonalnie wielu ludzi traktuje rzeczy dawne - m.in. respektowane dawniej wartości, kulturę bycia, tradycje - jako coś złego, podejrzanego, do zanegowania, a wszystko to, co nowe, co jest wytworem ostatniej chwili, a priori i bezdyskusyjnie jako coś dobrego. Ten prosty podział: stare - złe, nowe - dobre pozwala zupełnie swobodnie żerować na ludziach różnym eksperymentatorom, producentom „nowości”, handlowi. Człowiek złapany w sidła tego rozumowania jest zupełnie bezbronny. Największa kompromitacja (zwana w gwarze więziennej - ostatnio uważanej za szczyt wyrafinowania towarzyskiego - obciachem), jego zdaniem, to brak entuzjazmu w przyjmowaniu kolejnej reklamowanej nowości.
Ale ta formuła to jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze poczucie nieważności własnej egzystencji, toczące niczym robak świadomość i podświadomość, niszczące kulturę i wszystkie pola aktywności człowieka. To dlatego ludzie współcześni, myślę, czują się przypadkowi i niechciani, jak gwiezdny pył między galaktykami, potrafią szydzić z nas i z samych siebie, wykrzywiając się do obiektywu i udając małpy, podczas gdy tamci ludzie na śniegu, idący rzędem z sankami w trzaskający mróz, słali nam ukłony.
Pomóż w rozwoju naszego portalu