Reklama

Wiadomości

Paweł Kowal: chrześcijański polityk nie kłamie

Chrześcijański polityk nie może kłamać - uważa Paweł Kowal. "Nie ma w życiu publicznym takich spraw, które wymagałyby kłamstwa" - twierdzi europoseł Polski Razem, dodając, że unikanie kłamstwa w polityce jest możliwe.

[ TEMATY ]

polityka

katolicy

Plogi/pl.wikipedia.org

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

KAI: Jeszcze niedawno kiedy mówiliśmy o trudnościach, na jakie napotykają chrześcijanie w polityce, chodziło przede wszystkim o zdecydowanie nieewangeliczne metody, bez których wielu nie wyobraża sobie polityki - Machiavelli słabo się rymuje z Ewangelią. Teraz do tego doszła jeszcze kwestia rzekomej sprzeczności, jaka według niektórych zachodzi między zasadami wynikającymi z chrześcijaństwa a wymaganiami demokracji liberalnej. Jak Pan sobie z tym radzi? Jak być chrześcijańskim politykiem w dzisiejszej Polsce i w dzisiejszej Europie?

Reklama

- Powiedzmy tak: są różne modele bycia politykiem chrześcijańskim - wymieniłbym trzy. Pierwszy to „głosiciel wiary”, czyli polityk, który z chrześcijaństwa czyni główną część swego orędzia politycznego, możliwy tylko wówczas, gdy w swojej pracy koncentruje się na sprawach dotyczących chrześcijaństwa, problemach religii. Drugi model to polityk „apostoł, który się swej wiary nie zapiera”. Zajmuje się różnymi sprawami, ale kiedy zostanie zapytany o kwestię fundamentalną, czyli np. aborcję albo prawa chrześcijan na świecie, wyraźnie i jednoznacznie mówi, kim jest, jest konkretny i uważa, żeby przypadkiem właśnie wtedy nie zastał go piejący kur... Jest i model trzeci – „chrześcijański polityk przez zaciśnięte zęby”, który wprawdzie nie ukrywa, że jest chrześcijaninem, ale stara się łagodzić swoje stanowisko. Kiedy w wypowiedzi albo głosowaniu ma przedstawić to, w co wierzy, stara się jakoś schować - za plecami kolegów, za własnymi plecami, pod miotłą... Największy problem mamy z tą trzecią grupą, w Parlamencie Europejskim najliczniejszą, dlatego że to ona ulega presji, zmiękcza stanowisko i w rezultacie czasami służy za alibi dla przeciwników wartości chrześcijańskich.

- Rozumiem, że Pan widzi siebie bardziej w tej drugiej grupie niż w pierwszej?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Chciałbym, żeby tak było. Zajmuję się różnymi problemami politycznymi, zwłaszcza dotyczącymi Wschodu, natomiast uważam, że zawsze, kiedy potrzeba świadectwa, moim obowiązkiem jest powiedzieć, jak jest naprawdę. Kiedy ktoś rozmawiający ze mną żartuje sobie z modlitwy, wtedy mówię: Tak, ja się modlę. Kiedy żartuje sobie z problemu zła, mówię: Na świecie jest tak, że ludzie, którzy starają się żyć po Bożemu, są narażeni na ataki Szatana i muszą bardziej uważać. Nie żartuję z tych rzeczy, żeby mój partner, najczęściej dziennikarz czy inny polityk, nie miał żadnych wątpliwości, że dotyka spraw, które dla mnie są istotne i których będę bronił.
Poza tym chrześcijanin w polityce, jeśli już się w takiej czy innej formie jako taki zadeklaruje, musi podnosić standardy, na przykład w takich sprawach jak mówienie prawdy. Plan minimum w tej dziedzinie to nigdy nie kłamać, nie wprowadzać celowo w błąd. Nie ma w życiu publicznym takich spraw, które wymagałyby kłamstwa.

- To optymistyczna wizja...

Reklama

- Nie, realna. Od dwunastu lat, odkąd działam w życiu publicznym z jakimś mandatem - w 2002 roku zostałem radnym - udaje mi się unikać kłamstwa. W niektórych sytuacjach polityk musi bronić wartości, jaką jest dyskrecja, dlatego odróżniam milczenie lub unik, które czasami w polityce są konieczne, od kłamstwa. Ono, szczególnie powiedziane w złych intencjach, powinno być absolutnie wykluczone z życia chrześcijańskiego polityka. A brak szacunku dla prawdy to dzisiaj jeden z głównych problemów w Polsce.

- Mieliśmy ostatnio - w Polsce i w Europie - kilka przynajmniej przykładów polityków, których poglądy uznano za zbyt chrześcijańskie na to, by mogli pełnić odpowiedzialne funkcje. Najgłośniejsza była sprawa Rocco Buttiglionego, którego wypowiedź w sprawie homoseksualizmu trudno doprawdy uznać za manifest doktrynerstwa katolickiego - przeciwnie, było tak miękkie, że już chyba łagodniej tego ująć nie można - a jednak uznano, że nie może być komisarzem Unii. U nas mieliśmy przykłady Jarosława Gowina i Michała Królikowskiego, o których wprost mówiono - na szczęście nieskutecznie - że nie nadają się na swe funkcje, ponieważ reprezentują stanowisko zbyt chrześcijańskie. Czy Pan jako chrześcijanin, dokonując wyboru zgodnie z sumieniem, znalazł się w sytuacji, w której właśnie z tego powodu zagroziła Panu marginalizacja?

Reklama

- Mieliśmy w niedawnym czasie jeszcze jeden taki przykład - Marka Jurka, o mało co nie zapłacił stanowiskiem Tonio Borg - maltański komisarz, który zajmuje się zdrowiem. Moim zdaniem kiedy jako politycy zabiegamy o większość spraw codziennych, nasze poglądy religijne, wyznanie wiary w zasadzie nie odgrywa pierwszoplanowej roli. Ludziom powinno więc bardziej zależeć na tym, żebyśmy mówili prawdę i nie ukrywali swoich poglądów. Lepiej moim zdaniem dla „ateusza” jest zagłosować na dobrego polityka gospodarczego, nawet jeśli jest on praktykującym chrześcijaninem. Poparcie polityka chrześcijańskiego, z którym się zgadza w jego poglądach politycznych, bardziej leży w interesie wyborcy o innych zapatrywaniach religijnych niż oddanie głosu na kogoś, kto się wstydzi przyznać, kim naprawdę jest. Prosta rada zatem: odważnie mówić jak jest, świat to w końcu doceni.
Czasem faktycznie jest tak, że za to świadectwo, czyli powiedzenie: "Tak, wierzę w Chrystusa", płaci się stanowiskiem. Tak jest dzisiaj w Europie, która ma ogromny problem z tożsamością i z tolerancją, dlatego że zasada tolerancji wybiórczej, selektywnej, skierowanej do wybranych grup, stała się dla części polityków ideologią. Jeżeli ktoś głosi poglądy antychrześcijańskie, atakuje Kościół - nic się nie dzieje, ale jeżeli po prostu powie, że jest wierzący, uważa się to za przeszkodę w działaniu. Wielu polityków na naszych oczach tego doświadczyło i niektórzy musieli za to dużo zapłacić. Sam takiego momentu nie miałem.

- Ale rozumiem, że Pan to wkalkulował w swoje działanie?

- Mam absolutnie wkalkulowane, że może przyjść taki moment.

- A zanim przyjdzie - nie ma Pan poważniejszych problemów z byciem politykiem chrześcijańskim?

Reklama

- Kolejnym problemem jest podejście drugiej strony: który polityk jest chrześcijański z punktu widzenia Kościoła jako instytucji. Najbardziej bolesne w ostatnich latach było dla mnie to, że niejeden kapłan atakował mnie dlatego, że nie jestem w jednej z prawicowych partii, którą on akurat popiera. W Polsce w moim przekonaniu zbyt wielu księży uznało, że jakaś partia jest chrześcijańska, a inna nie. Opowiadam się za tym, żeby Kościół jak najwięcej mówił o sprawach społecznych, żeby był bardzo zdecydowany w takich sprawach jak sprawiedliwość, walka o godność człowieka, także w pracy, żeby na przykład przypominał, że niepłacenie pracownikom to poważny grzech. Idę znacznie dalej: ksiądz może czasami wziąć na siebie ryzyko - bo to zawsze jest ryzyko - powiedzenia, że któryś konkretny polityk żyje jak chrześcijanin, i postawić go za wzór wspólnocie katolików. To absolutnie nie przeczy regułom państwa świeckiego i uważam za wariatów tych, którzy próbują tego zakazać księżom. Natomiast mówienie, że jedna partia jako całość jest chrześcijańska, a druga nie, uważam za błąd. Mimo że sam byłem ministrantem, lektorem, animatorem, powinienem rozumieć pewne reguły gry i się nie gorszyć, ale parokroć czułem się odtrącony, kiedy ktoś zgadzał się ze mną, gdy działałem w Prawie i Sprawiedliwości, a potem z powodu moich wyborów politycznych, najczęściej zresztą nie mając pojęcia o ich realnych przyczynach, ochładzał albo wręcz zrywał ze mną relacje. Partyjniactwo bardzo mocno wkradło się w relacje między Kościołem instytucjonalnym a chrześcijańskimi politykami w Polsce. Dlatego wystąpienie Papieża w Sejmie na temat dobra wspólnego polecam nie tylko politykom, ale także duchownym.

- Tak, tylko że w pewnych sprawach niektóre partie rzeczywiście zajmują stanowisko chrześcijańskie albo przynajmniej dużo bliższe chrześcijaństwu niż inne. W praktyce trudno nieraz odróżnić wskazywanie chrześcijańskich zasad od popierania konkretnych polityków albo partii, które się nimi kierują - albo nie.

Reklama

- Ale co zrobić, kiedy jako przykład podawany jest polityk, który jako poseł głosuje w Sejmie po chrześcijańsku, a sam publicznie żyje nie po chrześcijańsku i gorszy swoją wspólnotę? Dlatego wykluczone jest dla mnie mówienie, że w jednej partii są dobrzy, a w drugiej źli. Można oczywiście z ambony powiedzieć, chociaż wierni nie przepadają za takim politykowaniem, że program jakiejś partii bliższy jest nauczaniu społecznemu Kościoła, ale nie mniej ważne jest pytanie o osobiste świadectwo. Dlatego byłem zawsze krytyczny wobec romansów włoskiego Kościoła z chadecją, a potem z Forza Italia, bo stawianie premiera Berlusconiego jako przykładu życia chrześcijańskiego jest wielce wątpliwe.
Jan Paweł II pod koniec komunizmu w Polsce mógł się dogadać z komunistami, mógł dużo zyskać instytucjonalnie dla Kościoła w postaci pieniędzy czy majątków, ale tego nie zrobił - właśnie w imię zasad. Jan Paweł II za Gorbaczowa był bliski spełnienia swojego marzenia - zawiezienia Matki Boskiej Fatimskiej do Moskwy. Nie zrobił tego, ponieważ zagrożone były prawa grekokatolików i musiał dokonać wyboru. Powinno być brane pod uwagę przede wszystkim osobiste świadectwo, życie Kościoła, a nie zyski, nawet te poważne, dlatego że zagrożenie zgorszeniem wśród chrześcijan jest moim zdaniem ważniejsze niż doraźne, nawet ważne, interesy Kościoła.
Oczywiście, obowiązuje zasada zdrowego rozsądku. Są partie, które w programie mają walkę z Kościołem, z wartościami, które uważa on za ważne, z pryncypiami jego nauki społecznej. Wtedy wybór jest jasny. Natomiast uważam, że zasada dobra wspólnego, na którą tak kładł nacisk Jan Paweł II, wyklucza popieranie przez Kościół jednej partii przeciwko drugiej.

- Nie można w tej rozmowie uciec od sprawy Wschodu - zarówno dlatego, że Pan się nim zajmuje, jak i dlatego, że nie ma dziś chyba ważniejszej dla nas sprawy w polityce zagranicznej. Chciałbym na to popatrzeć w szerszej perspektywie. Europa wytworzyła pewien chyba rzeczywiście bezprecedensowy w dziejach świata sposób rozwiązywania konfliktów i różnic interesów, które oczywiście nie zniknęły, ale broniąc ich w najgorszym razie narażamy się na przemoc symboliczną - ta realna została w wewnątrzunijnych stosunkach wyeliminowana. Charaktery może nam się nie poprawiły, ale maniery niewątpliwie tak, i to jest oczywiście ogromny postęp. Problem pojawia się wtedy, gdy w tym salonie pojawia ktoś, kto maniery ma za nic, a równocześnie potrafi rozgrywać interesy obecnych. Można odnieść wrażenie, że w takim wypadku Europa staje się bezradna. Mieliśmy tego przykład na Bałkanach, teraz mamy podobną sytuację na Wschodzie, gdzie - jak głosi złośliwe, ale trafne powiedzenie - Rosja zajęła Krym, a Unia Europejska stanowisko. Mamy więc do czynienie z triumfem siły nie tyle nawet nagiej, ile ładnie ubranej. Czy jesteśmy wobec niej bezradni?

Reklama

- W polityce europejskiej podobały nam się formy i maniery, bo na wschodzie Europy w ostatnich dwustu latach było ich trochę mniej – my naprawdę tej formy w polityce potrzebowaliśmy. Myślę jednak, że ten nadmiar formy i samozadowolenia na Zachodzie obnażył słabość w kluczowym momencie: okazało się, że z politycznych gabinetów Zachodu wyparowała wola walki, nie ma już treści. UE ma swoje zasługi, ale to nie dzięki niej uniknęliśmy wojen. Czynników, które się na to złożyły, było wiele: doświadczenie drugiej wojny światowej, wzrost gospodarczy, indywidualizacja modelu życia w społeczeństwach na zachodzie Europy.

- Unia w cytowanej przez Pana opinii jest raczej pewnym skrótem - jest tyleż przyczyną, co skutkiem całego zespołu zjawisk w powojennej Europie.

Reklama

- Tyle że niechęć do wojny została spowodowana także przez zjawiska, które trzeba ocenić negatywnie - zanik myślenia o wspólnocie, szczególnie w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, zwłaszcza w takich krajach jak Holandia, Belgia, Francja. W większości krajów na Zachodzie nastąpiło zmniejszenie wydatków na armię Europy i w rezultacie nasz kochany Zachód stał się łatwym celem. Zasadniczy błąd dotyczył diagnozy, jaka będzie Rosja. Błędne okazały się przewidywania, że się rozpadnie, że będzie słaba. Sam nigdy w to nie wierzyłem, ale to, co zrobiła, przeszło nasze oczekiwania - i o to akurat możemy jako Zachód mieć pretensje wyłącznie do siebie. Eksperci słabo analizowali i okazali się niezdolni do przewidywania wypadków, a obywatele przestali się przejmować losem swojej wspólnoty, rozbroili się. Przywykli do niesłychanego w skali globu i historii dobrobytu, bo taka jest dziś zachodnia Europa, i być może teraz będą musieli za to zapłacić poczuciem bezpieczeństwa. Putin odbierze je Europie. Dzisiaj można się pocieszać, że to dotyczy Ukrainy, ale kiedy polityka Putina - niekoniecznie działania militarne, ale różne inne sposoby: cyberwojna, embarga handlowe, działania agentów wpływu - zacznie dotykać Estonii, Łotwy, Litwy, Polski - Europa poczuje się zagrożona. Gra polega na tym, czy potrafi zawczasu zmienić politykę. Bo jak nie...

- No właśnie - czy potrafi?

- Teraz to testujemy - to się dzieje na naszych oczach. Chwilami wydaje mi się, że potrafi, a chwilami, że to jest jakaś tragedia. Na przykład polityka niemiecka: Merkel mówi jedno, Steinmeier drugie, a wiceszef CSU jeszcze co innego, właściwie godząc się na łamanie praw przez Rosję. Francuzi i Włosi udają, że sankcje działają, a jednocześnie handlują z Rosją. Te wszystkie działania to prowokowanie do kolejnych gwałtów. Jedynym sposobem na to, żeby Europa stanęła na nogi, jest skuteczne wystraszenie Rosji i nawiązanie z nią kontaktu. Efekt otrzeźwienia może nastąpić dzięki konsekwentnym decyzjom w dziedzinie energetyki, sportu, prestiżu w polityce. Chodzi więc o zabranie kluczowych imprez sportowych z Rosji, a także najpierw ograniczenie, a potem przerwanie dostaw technologii do wydobywania gazu. Tego typu sankcje mogą spowodować, że Rosja się powstrzyma. Inaczej polityka, która się wydaje polityką neutralności, de facto będzie polityką nawoływania do dalszej przemocy.

- Ale żeby straszyć, trzeba się samemu nie bać.

- Przede wszystkim trzeba się zmobilizować. Trzeba mieć zdolność mobilizowania społeczeństw, by poparły taką politykę, co w demokratycznych krajach jest konieczne.

2014-05-20 11:47

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Ewakuacja, czyli kompromitacja

Niedziela Ogólnopolska 3/2015, str. 38

[ TEMATY ]

polityka

Ukraina

Marcin Żegliński

Na pomoc ze strony obecnej ekipy rządowej nie można liczyć, bo przyjdzie albo za późno, albo nie w takiej formie, jaka się należy.

Na początku grudnia ub.r. premier Ewa Kopacz ogłosiła plany ewakuacyjne Polaków z Donbasu, ze Wschodu Ukrainy: obiecała ok. 200 osobom, że do końca 2014 r. będą w ojczyźnie. Nasi rodacy najzwyczajniej w to uwierzyli, zaczęli się szykować do wyjazdu: pozwalniali się z pracy, wyrobili dokumenty, sprzedali majątki, a za pozyskane pieniądze kupili rzeczy na podróż do Polski. I co? I nic. Połowa stycznia 2015 r., w Donbasie czy Ługańsku sroga zima, wokoło wybuchy bomb, strzelanina na ulicach, życie w ciągłym zagrożeniu... Polskie MSW i MSZ zapewniają, że ewakuacja na pewno się odbędzie. Co jednak w kontekście takiego blamażu władz myślą o naszym państwie jej przyszli obywatele?
CZYTAJ DALEJ

Co najmniej 36 osób zginęło, a 200 zostało rannych w wyniku zawalenia się rusztowania na kościół

2025-10-02 09:19

[ TEMATY ]

Etiopia

Vatican Media

Co najmniej 36 osób zginęło, a 200 zostało rannych w wyniku zawalenia się prowizorycznego rusztowania na kościół w Etiopii. Do tragedii doszło 1 października, w trakcie nabożeństwa, a informuje o niej francuski dziennik „La Croix”, powołując się na etiopskie media.

Do zawalenia się drewnianego rusztowania w kościele w miejscowości Arerti, ok. 70 km od stolicy Addis Abeby doszło w godzinach porannych, gdy liczna grupa wiernych znajdowała się w świątyni. Zginęło co najmniej 36 osób a 200 zostało rannych, jednak, jak podkreśla szef lokalnej policji Ahmed Gebeyehu, liczba ta może wzrosnąć. Zawalone rusztowanie, służące do prowadzenia prac wykończeniowych, skonstruowane było z grubych drewnianych pali.
CZYTAJ DALEJ

W Warszawie rozpoczął się XIX Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina

2025-10-02 20:20

[ TEMATY ]

Warszawa

konkurs

Fryderyk Chopin

Adobe Stock

Fryderyk Chopin

Fryderyk Chopin

Czworo zwycięzców minionych edycji Konkursu Chopinowskiego - Julianna Awdiejewa, Bruce Liu, Garrick Ohlsson i Dang Thai Son - występuje w czwartek w warszawskiej Filharmonii Narodowej na inauguracji XIX. odsłony pianistycznej rywalizacji.

Konkurs Chopinowski zainaugurowało czworo jego zwycięzców, którzy wystąpili z Orkiestrą Filharmonii Narodowej pod batutą Andrzeja Boreyki. W interpretacji Bruce’a Liu (zwycięzcy z 2021 r.) zabrzmiał V Koncert fortepianowy F-dur Camille’a Saint-Saënsa, Julianna Awdiejewa (2010) i Garrick Ohlsson (1970) zagrajli natomiast Koncert na 2 fortepiany i orkiestrę Francisa Poulenca. W Koncercie na 4 fortepiany Johanna Sebastiana Bacha spotkali się: Julianna Awdiejewa, Bruce Liu, Garrick Ohlsson i Dang Thai Son (1980). Galę rozpoczął Polonez A-dur Fryderyka Chopina w wersji orkiestrowej.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję