Miłośnicy malarstwa Stanisława Rodzińskiego mieli niedawno wspaniałe okazje do szerszego spojrzenia na nie i do ogarnięcia w syntetyzującym ujęciu sporej części imponującego dorobku krakowskiego artysty. Prof. Stanisław Rodziński - wyróżniony w ubiegłym roku Nagrodą im. Kazimierza Ostrowskiego „za wierność wielkiej tradycji polskiego malarstwa, wywodzącego się z tradycji sztuki młodopolskiej i koloryzmu”, były dwukrotny rektor Matejkowskiej ASP - pokazał na wystawie zorganizowanej z tej okazji w grudniu 2011 r. i styczniu 2012 r. w Gdańsku ok. sześćdziesiąt swych obrazów. Głównie pejzaży i scen pasyjnych powstałych w różnych okresach twórczości, ze szczególnym jednak uwydatnieniem bardzo pracowitych, jak zresztą zawsze u niego, ostatnich kilkunastu lat. Z kolei od końca marca przez cały niemal kwiecień w krakowskim Pałacu Sztuki można było oglądać podobną, lecz obejmującą jeszcze o dziesięć prac więcej, równie fascynującą plastycznie ekspozycję.
Artysta i intelektualista
Reklama
Obydwie wystawy były mocnym potwierdzeniem wyróżnionej pozycji, jaką ten wspaniały - według określenia Kapituły gdańskiej nagrody - „artysta i intelektualista” zajmuje we współczesnym malarstwie. A wnosi do niego przede wszystkim niezwykle wrażliwe wyczucie, a zarazem ogromnie dramatyczne przeżycie wszechobecnego w świecie jego sztuki „sacrum”, nieustannie konfrontowanego ze złem i szpetotą. Co uobecnia w sposób nader sugestywny - na płótnach i papierach - w rozmaitych układach kolorystycznych, które w miarę upływu lat coraz śmielej i żywiej wyłaniają się z mrocznej niegdyś bardzo i czasem monochromatycznej prawie tonacji jego obrazów, z gruzłowatych czerni, brązów czy sinych szarości.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Sacrum w religijnych obrazach i pejzażach
Na wystawach można było zobaczyć, jak się rozbieliły srebrzystą poświatą skrawki nieba w pejzażach z ostatnich lat i jak zajaśniały na nich różnokolorowo geometryczne płaszczyzny ścian bardzo prostych zabudowań, z upodobaniem powtarzane przez malarza. Albo jak cyzelowane w kilkunastoletnich aż okresach zwięzłe sylwetki „Martwej mulicy według Daumiera III” i „Rozstrzeliwanej” podczas drugiej wojny światowej kobiety zyskały dramatyczne obrysy stężałego bólu. A zwłaszcza jak się rozświetlały wciąż na nowo, by dotrzeć do najgłębszych pokładów cierpienia oraz prawdy o nim, ekspresyjne kontury ciała Chrystusa, konwulsyjnie zniekształcone przez torturę krzyża, bezgraniczną mękę i okrutną śmierć. Natomiast radośnie było śledzić, jak bezludne pejzaże Rodzińskiego stają się coraz bardziej świetliste i rozjarzone, by niekiedy wręcz wybuchać i rozkwitać coraz czystszymi barwami, otwierając przed oczyma widza głębie zachwytu i kontemplacji. W nich zaś - jaśnieć opalizująco jakimś wewnętrznym światłem nasyconym subtelnymi odcieniami błękitów, żółci, czerwieni czy zieleni... Niby to przyprószonych szklistymi pyłkami od misternych dotknięć pędzla albo oszronionych delikatną mgiełką wspomnień i intymnych zwierzeń sygnalizowanych dyskretnie w dedykacjach i tytułach obrazów. Tak jak w pełnym mężowskiej czułości „Krajobrazie dla Ireny” czy w malarsko-przyjacielskich odniesieniach do bliskich z różnych względów, artystycznie i duchowo, innych mistrzów palety: Józefa Czapskiego, Stanisława Frenkla, Vincenta van Gogha, Georges’a Braque’a, Georges’a Rouaulta czy Nicolasa de Staëla.
Co szczególnie ciekawe, owo dojmujące w malarstwie Rodzińskiego odczucie obecności „sacrum” uwidacznia się wyraziście zarówno w ściśle religijnych, pasyjnych przede wszystkim przedstawieniach, jak i z pozoru neutralnych pod tym względem, bo zupełnie odmiennych tematycznie, głównie pejzażowych kompozycjach. Poetyckie krajobrazy tego pejzażysty rozbudzają metafizyczne doznania, odsłaniając dziwność i cudowność bytu oraz niezwykłość fenomenu istnienia. Również w postaci materialnej, przyrodniczej, a także w formach zwykłych budowli i przedmiotów sporządzanych przez człowieka.
Suma głównych nurtów twórczości
Świadom charakterystycznej dwoistości swojej sztuki, malarz doprowadził w końcu na jednym z namalowanych niedawno obrazów do harmonijnego zlania się w jedno obu głównych nurtów swej twórczości. Namalowana w 2010 r. kompozycja „Pod Krzyżem” łączy przepiękną adorację u stóp ukrzyżowanego Syna białej postaci Matki, w jeszcze bielszej chuście na głowie - z opustoszałym pejzażem w niebieskawej tonacji i majaczącą w tle, z boku, bezokienną sylwetą zamkniętego na głucho domu. Wiejska chusta Matki ewokuje też matkę bł. ks. Jerzego Popiełuszki, zaś pusta ściana odległego od krzyża domu, którego kontur zaczyna jednak leciutko świecić odbitym od krzyża blaskiem, jak gdyby pieczętuje pod rozległym niebem bezmiar samotności zbawczej ofiary. Najwymowniej symbolizuje ją zakryta przesłoną długich włosów twarz Odkupiciela i strużki krwi spływające z Jego ręki i boku, ale też ognista chmura rozdzierająca krwiście niebiosa i ciążąca nad tą mistyczną sceną. Można by powiedzieć, że to jaśniejące bolesnym pięknem przedstawienie pasyjno-pejzażowe jest swoistą syntezą, a właściwie „autosyntezą”, jeśli tak można się wyrazić, głęboko religijnej w każdej niemal swej manifestacji sztuki Stanisława Rodzińskiego, który teraz, po dwu wielkich wystawach w Gdańsku i w Krakowie, zawitał z mniejszą, lecz nie mniej ciekawą wystawą do Bielska-Białej. Szczęśliwie, na trzymanie pod korcem misteryjnych świateł i odblasków nadziemskiego świata jego malarskich wizji twórca ten nie może narzekać.