WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Jest Pan nie tylko autorem określenia „Żołnierze Wyklęci”, ale przede wszystkim tropicielem losu żołnierzy antykomunistycznego podziemia zbrojnego, badaczem starającym się odkłamać ten skazany na infamię i zapomnienie wątek polskiej historii. Dlaczego, choć nie jest z wykształcenia historykiem, zajął się Pan tym do dziś dla wielu nieważnym lub niewygodnym tematem?
LESZEK ŻEBROWSKI: – Nazwa „Żołnierze Wyklęci” po raz pierwszy pojawiła się podczas rozmów w kręgu Ligi Republikańskiej, gdy w grudniu 1993 r. przygotowywaliśmy na Uniwersytecie Warszawskim wystawę poświęconą antykomunistycznemu podziemiu po 1944 r. Taki właśnie był tytuł naszej wystawy. Później prawa autorskie do tej nazwy przypisywały sobie różne osoby, m.in. Jerzy Ślaski tak zatytułował swoją książkę. Zająłem się tym tematem jeszcze w czasach komunizmu z powodów rodzinnych, gdyż jestem synem oficera AK; ojciec po wojnie siedział przez 5 lat w komunistycznych więzieniach.
– Nasłuchał się Pan opowieści...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Mogę nawet powiedzieć, że z ludźmi, którzy przez te więzienia przeszli, którzy byli w konspiracji wojennej i powojennej, żyłem od dziecka. Chodziłem za ojcem wszędzie, nie rozumiałem, o czym rozmawiają, ale nasiąkałem atmosferą tych rozmów przyciszonym głosem, wieczorową porą, przy zasłoniętych oknach...
– ...bo długo jeszcze w PRL-u – a nawet później – walka powojennego podziemia antykomunistycznego była pomijana bojaźliwym milczeniem albo nienawistnie krytykowana.
– W moim domu, w zaufanym gronie, od kiedy pamiętam, rozmowy na ten temat były całkiem otwarte. Choć rzeczywiście, rozmawiano prawie szeptem i półsłówkami. O tym np., że jakiś agent, który doniósł na UB, miał wypadek... Wtedy nie rozumiałem, że to była akcja likwidacyjna. Później, gdy już nie byłem skazany na siedzenie grzecznie pod stołem, chciałem wiedzieć więcej o tamtych ludziach, o tamtych opowieściach. Nauczyłem się też oddzielać prawdę od fantazji, która czasem się pojawiała. W latach 80. ubiegłego wieku, dzięki kontaktom rodzinnym i środowiskowym, rozpocząłem poszukiwania osób, które dziś umownie nazywamy Żołnierzami Wyklętymi, a które były żołnierzami powstania antykomunistycznego po 1944 r. w najszerszym znaczeniu.
– To znaczy, że w poczet Żołnierzy Wyklętych można zaliczyć nie tylko kryjących się po lasach partyzantów z karabinem?
Reklama
– Oczywiście! Antykomunistyczne podziemie po 1944 r. tworzyli uczestnicy konspiracji wojskowej różnych orientacji, uczestnicy konspiracji politycznej oraz ogromne zaplecze, czyli siatki konspiracyjne w terenie. Było tak jak w Polskim Państwie Podziemnym w czasie wojny; powojenne podziemie składało się z ludzi działających w różnych sferach na różnych poziomach, skupionych w wielu organizacjach konspiracyjnych w różnych rejonach Polski, także na ziemiach zabranych przez Sowietów.
– Czy można precyzyjnie określić czas trwania tej podziemnej walki Polaków o wyzwolenie spod okupacji sowieckiej?
– O ile jej początkiem jest wkroczenie Armii Czerwonej w styczniu 1944 r., to data końcowa jest wyłącznie symboliczna; ostatni żołnierz podziemia niepodległościowego zginął z bronią w ręku 21 października 1963 r. – i ta właśnie data jest symbolicznym kresem tego powstania. Działalność konspiracyjna na wielką skalę trwała do 1947 r., kiedy to komuniści ogłosili tzw. amnestię. Wielu ludzi z antykomunistycznego podziemia uwierzyło w tę „amnestię”, jednakże po ujawnieniu się zapłacili straszną cenę... Niektórym udało się jeszcze wrócić do konspiracji, bo jej struktury nadal istniały.
– Jednak już poważnie osłabione?
Reklama
– Można powiedzieć, że w latach 1948-49 następuje kres powstania w jego bardziej zorganizowanej formie. Później są jeszcze jakieś resztki dawnych struktur; zanikają Zrzeszenie Wolność i Niezawisłość i inne organizacje, pozostają tylko pojedyncze grupy w lesie, natomiast konspiracja narodowa – Narodowe Zjednoczenie Wojskowe, Stronnictwo Narodowe i organizacje przy nim afiliowane – jeszcze przez jakiś czas trwa, i choć jej centralne struktury też zostały rozbite w latach 1946-48, to Komendy Okręgowe NZW dotrwały do przełomu lat 40. i 50., ostatnią z nich zniszczono w 1951 r. A ostatnia Komenda Powiatowa (Bielsk Podlaski) ujawniła się przed Prokuraturą Generalną dopiero w 1956 r.
– Pozostała jednak legenda o tamtych żołnierzach i mimo wysiłków komunistycznej propagandy nie udało się do końca jej zniszczyć. Chyba to właśnie dzięki tym nocnym rozmowom Polaków i „nasiąkającym” nimi dzieciom...
– Bez wątpienia. Mimo pozornego milczenia ta historia była nam przekazywana, wychowywała nas. Dlatego w latach 70. mogły powstać już pierwsze grupy różnego rodzaju form opozycyjnych, także w środowiskach Wyklętych, w których Wojciech Ziembiński zorganizował Komitet Porozumienia na Rzecz Samostanowienia Narodu, składający się z wyższych wojskowych, którzy byli oficerami w II RP, podczas II wojny światowej, i którzy uczestniczyli w pierwszym, a potem w drugim – powojennym – podziemiu. Oni nie mieli już nic do ukrycia, rozmawiali, wydawali ulotki, biuletyny, ale nie mogli szerzej dotrzeć do młodego pokolenia. Nie mogli przedstawiać swojej wersji historii ani na uczelniach, ani w szkołach, choć w owym czasie formalnie byłoby to już nawet możliwe. Nikt tam ich jednak nie zapraszał.
– Dlaczego?
– Po prostu bano się konfrontacji z prawdą, dla wielu wciąż niewygodną.
– A może swoje zrobiła komunistyczna propaganda, przedstawiająca żołnierzy powojennej konspiracji w jak najczarniejszym świetle, jako bandytów, zbirów itp. Może nie chciano pamiętać?
Reklama
– Rzeczywiście, oni zostali skazani na zapomnienie, chciano wykreślić z kart historii ich niezwykłe bohaterstwo. Zostali wyklęci przez komunistów, choć wtedy tak ich nie nazywano i oni sami nigdy siebie tak nie określali. Nałożono na nich podwójną karę: nie tylko karę śmierci, więzienia, torturowania – zostali też skazani właśnie na wyklęcie, zapomnienie. Polakom wmawiano, że to bandyci, złodzieje, mordercy, przeciwnicy ustroju w najbardziej gangsterskim wydaniu; zawsze pokazywano ich od jak najgorszej strony, dowodzono, że to nie byli prawdziwi żołnierze, lecz pospolici złoczyńcy.
– Sądzi Pan, że ta czarna propaganda przyniosła oczekiwane skutki?
– Obawiam się, że w końcu tak. Po 1989 r. wydawało się, że możemy wreszcie zachować się godnie wobec tych ludzi, tak jak II RP wobec powstańców styczniowych, którzy już w 1919 r. zostali uhonorowani i nikt nie kazał im stawać przed sądem, by udowadniać swą niewinność, bo przecież zostali skazani na katorgę, zesłani na Syberię – byli polskimi bohaterami, a nie przestępcami. To było wówczas po prostu oczywiste. W III RP natomiast wymyślono specjalną ustawę o nieważności wyroków z okresu stalinowskiego – do dziś obowiązującą – aby skazani za udział w walce o wyzwolenie Polski spod sowieckiej okupacji mogli dowieść swej niewinności. Jako biegły sądowy stawałem przed tymi sądami i widziałem, co tam się działo...
– A zatem III RP nie była dla nich tą wolną Polską, o którą kiedyś tak desperacko walczyli?
– W żadnym razie. Cała propaganda i atmosfera wokół nich pozostawały tak samo ohydne jak w okresie komunistycznym. I nic nie można było z tym zrobić, więc to wyklęcie na nich pozostało i w jakiś sposób trwa do dziś.
– Nawet teraz, gdy obecny rząd, jak się zdaje, bardzo ich docenia?
Reklama
– Tak, nawet teraz. Przez ostatnie 3 lata ugrupowanie rządowe co prawda wzięło na siebie propagandę polityki historycznej, rzeczywiście docenia Żołnierzy Wyklętych i o nich mówi, jednak nie w taki sposób, w jaki powinno się o tym mówić, bo tylko od święta i w formie nie bardzo lubianych akademii. A tak na co dzień postawa obecnych władz wobec Wyklętych i ich rodzin jest również dość nieciekawa.
– W jaki sposób to się wyraża?
– Nie wystarczy dać starej, schorowanej osobie – po wieloletnich przejściach w komunistycznych więzieniach, a później jeszcze w sądach III RP – jakąś blaszkę, jakiś awans wojskowy... Podam skandaliczny przypadek p. Andrzeja Kiszki ps. Dąb z podziemia niepodległościowego wojennego, z Armii Krajowej, Narodowej Organizacji Wojskowej, a później z Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, który został ujęty przez bezpiekę dopiero w grudniu 1961 r. i ponad 10 lat spędził w więzieniu. Przez cały okres III RP nie doznał od państwa łaski stwierdzenia nieważności ciążącego na nim wyroku. Zmarł jako „bandyta”. Dopiero teraz, pośmiertnie, sąd łaskawie się sprawie przypatrzył i unieważnił ten wyrok.
– Jednak niektórzy z żołnierzy Wyklętych mieli w III RP trochę więcej szczęścia, np. prezydent Lech Wałęsa w 1995 r. nadał Order Orła Białego Stefanowi Korbońskiemu. Co to miało znaczyć?
Reklama
– Dosłownie nic, jakiś wypadek przy pracy. Jednym dawano ordery, innym nie. Najbardziej wybitne i szlachetne postaci nie dostawały odznaczeń. Dostawały je natomiast osoby najzupełniej na nie niezasługujące, m.in. właśnie Lech Wałęsa nadał pośmiertnie Order Orła Białego płk. Janowi Rzepeckiemu, który odegrał dość haniebną rolę nie tylko w okresie powojennym, ale także podczas wojny; będąc w Komendzie Głównej AK, robił wszystko, żeby wstrzymać planowaną akcję wysyłania oddziałów AK na Wschód, do okręgu nowogródzkiego, wileńskiego (żeby chronić ludność cywilną przed bolszewikami). A po wojnie, aresztowany przez komunistów, bez tortur wydał im wszystko, co wiedział, przekazał też bezpiece fundusze państwa podziemnego. Wprawdzie dostał wyrok 8 lat więzienia, ale odsiedział tylko 2 dni, ułaskawiony przez Bieruta, następnie wstąpił do „Ludowego” Wojska i szkolił komunistów do walki ze swoimi niedawnymi podkomendnymi, a potem mówił, że przecież bezpieka to tacy normalni ludzie, że można się z nimi porozumieć... Polityka odznaczeniowa po 1989 r. to – moim zdaniem – jeden wielki skandal: niespójna, nienormalna i niemoralna.
– Wciąż taka jest?
– Niestety, tak. Nawet teraz rodzinom oficerów z podziemia niepodległościowego odmawia się należnego im uhonorowania. Znam przypadek żołnierza z okręgu radomskiego, człowieka szlachetnego i zasłużonego, z czystą kartą, który wprawdzie walczył krótko, ale został skazany na kilkanaście lat więzienia, a teraz jego rodzinie odmówiono uhonorowania odznaczeniem państwowym, gdyż – jak to się bezdusznie uzasadnia – takie „odznaczenie należy się osobom szczególnie zasłużonym”. To jest po prostu obraźliwe. Ponadto odnoszę wrażenie, że odznaczenia przyznaje się wciąż jak z pudła w Armii Czerwonej.
– Jest polityka historyczna, a nie ma polityki odznaczeniowej?
– Tak. Nie daje się wysokich odznaczeń państwowych ludziom naprawdę zasłużonym i nie odbiera się ich tym, którzy w istocie są ich niegodni. Należałoby np. zweryfikować listę odznaczonych Krzyżem Virtuti Militari, Krzyżem Walecznych. Te odznaczenia nadal mają ci, którzy zwalczali podziemie niepodległościowe, którzy je dostali za mordowanie tych, których dziś nazywamy Żołnierzami Wyklętymi.
* Druga część rozmowy – w następnym numerze „Niedzieli”.
Leszek Żebrowski
Publicysta historyczny, działacz społeczno-polityczny. Od połowy lat 80. ubiegłego wieku prowadzi badania dziejów polskiego podziemia niepodległościowego w czasie II wojny światowej i po 1945 r.
Specjalizuje się w dziejach polskich narodowych organizacji konspiracyjnych w okresie II wojny światowej (Narodowych Sił Zbrojnych, Narodowej Organizacji Wojskowej) i narodowego odłamu żołnierzy powojennego podziemia antykomunistycznego (w tym Narodowego Zjednoczenia Wojskowego). Otrzymał Nagrodę Fundacji im. Jerzego Łojka.